Z piosenkami absolutnie i w zniewalający sposób pięknymi, poruszającymi i szczerymi. Ale też dającymi otuchę, spokój i ukojenie. Słuchajcie Low Roar, bo takie muzyczne cuda nie zdarzają się zbyt często!
Ryan Karazija po raz pierwszy zachwycił wrażliwców w 2011 roku krążkiem “Low Roar” – absolutnie genialnym debiutem swojego autorskiego projektu. Choć przecież grał już wcześniej, jako Audrye Sessions. Bardziej jednak wówczas denerwował swoją przekombinowaną wizją elektorniki z pogranicza ambientu, downtempo, click music, (post) trip hopu i muzyki eksperymentalnej. Na szczęście mu przeszło. Czy raczej przeszedł na muzyczną dietę – odrzucił wszystkie niepotrzebne, ciężkostrawne składniki i postawił na zawsze działającą prostotę – połączenie delikatnej elektroniki z prostymi, popowymi melodiami o indie-rockowym, songwriterskim sznycie. Efekt był piorunujący.
Videos by VICE
Choć może rzeczywiście w przypadku tak subtelnej muzyki “piorunujący” to zbyt mocne słowo. Ani bowiem wspomniany debiut Low Roar, ani wydany trzy lata później album “0” nie spowodowały zawieruchy na muzycznych portalach, a sama grupa nie zaczęła zapełniać wielkich hal. Choć na kilku sporych i prestiżowych festiwalach zdarzyło im się występować. I to ze sporym powodzeniem. Jednak na swój sposób kariera grupy o potencjale – dajmy na to – Jamiego Woona czy Jamesa Blake’a, zyskała raczej niezbyt wielką publiczność. Ale paradoksalnie chyba nie ma w tym jednak nic złego. A wręcz przeciwnie – dziś Low Roar funkcjonują gdzieś na marginesie wielkiego medialnego szumu. A dzięki temu Ryan i jego przyjaciele wciąż zaskakują (zwłaszcza nowych słuchaczy) swą świeżością i autentycznością. A taki rozmiar tej “sławy” idealnie koresponduje z ich kameralną muzyką.
Kluczem do tej twórczości jest wrażliwość – muzyczna i emocjonalna – Karaziji. Ten urodzony w Ameryce, ale mający meksykańskie i litewskie korzenie artysta wiedzie życie, które mogłoby się stać tematem niejednej piosenki, a może nawet filmu. Odkąd bowiem niespełna dziesięć lat temu wyruszył w długą podroż, cały czas szuka szczęścia w rożnych miejscach na świecie. Znalazł je jakiś czas temu na Islandii, co zresztą słychać w jego twórczości. Ręka w górę, kto słuchając po raz pierwszy nowego materiału z “Once In A Long, Long While” nie pomyślał o Sigur Rós czy Múm – ikonicznych zespołach islandzkiej elektronicznej sceny, która wybuchła tak pięknie w latach 90.
Na szczęście te dźwięki, które od razu kojarzą się ze sceną muzyczną lodowej wyspy, są tu najczęściej ozdobnikiem, przyprawą lub tłem. Począwszy od otwierającego album “Don’t Be So Serious”, poprzez piękny, trochę również popowy “Without You”, aż do eterycznego i zamykającego całość “13”, Karazija wraz z zespołem (Alicia Marie Campbell – bas, Michael Knox – gitara, James Leste – perkusja) czarują nas muzyczną miksturą powstałą z połączenia avantpopowych melodii, mistycznego folku i zmysłowej elektroniki. A więc z jednej strony Bon Iver, a z drugiej Perfume Genius. Ale też Mount Kimbie i SOHN. No i ta magiczna islandzka scena muzyczna, do której nawiązuje piękny, chyba najlepszy na płycie “Bones” – zaśpiewany w duecie Jófríður Ákadóttir (JFDR, Pascal Pinon). Ale nie brakuje tu też polskich akcentów. Nic dziwnego – wokalista i gitarzysta mieszka w naszym kraju przynajmniej przez kilka tygodni w roku. I fajnie, że zarówno “Gosia”, jak i “Poznań” to jedne z najlepszych kompozycji na tej płycie.
Dźwiękom tym towarzyszą szczerze, poruszające teksty traktujące o miłości, przyjaźni, wartościach i tym wszystkim, co ma sens. Nie myślałem zbyt długo o tym, jaki album chcę nagrać. Po prostu musiałem wyrzucić z siebie te piosenki. W ten sposób na bieżąco dokumentowałem swoje życie – mówi Ryan. Wtajemniczeni zaś dodają, że piosenki z “Once In A Long, Long While” to jego próba rozliczenia się i zamknięcia ważnego, ale trudnego etapu w życiu, jakim było małżeństwo – zakończone niedawno rozwodem.
Budujące, w jaki sposób na tych gorzkich doświadczeniach kreuje ujmująco urokliwą muzyczną opowieść, w której więcej jest ciszy, niż hałasu. Więcej spokoju, niż szaleństwa. A dzięki właśnie takiej formie wyrazu Ryan Karazija i jego Low Roar okazują się idealnym muzycznym antidotum na nasze zabiegane, może również nieco szalone, a na pewno niespokojne czasy…
PS. Jeszcze przed wakacjami Low Roar będzie promował płytę na koncertach w Polsce: 8.06 w Poznaniu (Spot), 9.06 w Warszawie (Niebo) oraz 10.06 podczas festiwalu Seazone w Sopocie.
More
From VICE
-

Luca_Daviddi/Getty Images -

Credit: Skelly's Closet -

Illustration by Reesa. -

Liliya Krueger/Getty Images
