Banks – The Altar

Wydaną w 2013 roku epką “Fall Over” Banks zachwyciła krytyków, którzy bardzo szybko mianowali ją boginią minimalistycznego r&b. Chwilę później do sieci trafiło kolejny mini-materiał “London”, a z obu nagrań uformowano debiutancką płytę “Goddess”. Presja związana z wydaniem kolejnego, równie świetnego krążka musiała być więc ogromna. Zdaje się, że depresja i inne dolegliwości piosenkarki nie mogły pomóc przy realizacji tego krążka, a jednak sama zainteresowana przyznała, że praca nad “The Alter” była swojego rodzaju terapią. “Odkryłam swoją siłę podczas tworzenia tego albumu​” – mówiła. 

Banks stanęła przed podobnym wyzwaniem z którym przyszło się zmierzyć Jessie Ware przed premierą “Tough Love”. Jednak podobnie jak koleżanka po fachu znalazła kompromis, unikając tak powszechnego przecież syndromu drugiej płyty, prezentując materiał nie tyle godny poprzednika, co nawet lepszy od niego.​

Videos by VICE

“The Alter” otwierają dwie zaskakujące pozycje w postaci mrocznych i ciężkich “Gemini Feed” oraz “Fuck with Myself”, które dzięki posępnemu charakterowi i odrobinie dramatyzmu połączonego z przerażeniem przywołały na myśl wszystko to, co prezentuje obecnie fka twigs. ​Na tym jednak porównania powinny się zakończyć bowiem Banks w swoich działaniach jest nieco mniej wyzywająca i prowokująca. Nie oznacza to jednak, że jest przy tym zupełnie nieciekawa. Wręcz przeciwnie.

Tematem przewodnim na płycie wciąż pozostają skomplikowane relacje damsko-męskie, z tą jednak różnicą, że tym razem Banks wydaje się bardziej odważna, a może i nawet odrobinę pretensjonalna, w swoich wyznaniach. Nie jest jeszcze wkurzoną Beyoncé z kijem baseballowym w ręku, ale też ciężko doszukać się tutaj momentów, w których gra ofiarę i bezkrytycznie przyjmuje narzucaną na siebie winę za rozpad związku. Jedynie w “Mind Games”, jednej z dwóch ballad na krążku, robi krok w tył w tej kwestii. 

W połowie płyty, jak nigdy wcześniej, Banks przyśpiesza gęstym i rytmicznym “Trainwreck”, a zaraz po nim słuchacz mierzy się z największym zaskoczeniem tego krążka – pierwszym tak radiowym numerem w całej dyskografii Amerykanki, “This Is Not About Us”, zawieszonym gdzieś pomiędzy pulsującymi i narastającymi zwrotkami a lekkością refrenów skrojonych na miarę chociażby żeńskiego składu Little Mix. 

Im dalej w głąb płyty, tym wszystko przebiega nadzwyczaj dobrze i naturalnie. Akustyczne “Mother Earth” jest pewnego rodzaju odpowiednikiem znanego już nam “Someone New” z poprzedniego krążka. Wielowymiarowe “Judas” to dowód na to, że Banks nieustannie jest mistrzynią chłodnego, syntezatorowego brzmienia, a zamykające płytę pościelowe “To The Hilt” oraz mocny akcent w postaci podniosłego “27 Hours” pozwalają zadać tylko jedno pytanie – dlaczego ten album trwa tak krótko? 

“The Altar” zyskało na przestrzeni i jasności, których brak niejednokrotnie zarzucano Banks przy epkach “Fall Over” i “London” oraz debiutanckiej płycie. Jednocześnie artystka nie straciła na swojej wrażliwości, która w dalszym ciągu jest jej ogromnym atutem. W dalszym ciągu jest to bardziej płyta z rodzaju tych refleksyjnych i melancholijnych, choć nie tak klaustrofobiczna jak zdarzało się to momentami na “Goddess”. ​Tej jesieni nie wypada już nawet prosić o coś więcej.​


Thank for your puchase!
You have successfully purchased.