Opowieść o aborcji

Manifest 343 ukazał się w 1971 roku we Francji, aborcja była tam wówczas nielegalna. 343 znanych kobiet przyznawało się w nim do przejścia zabiegu aborcyjnego, co jak można się domyślić było karalne. Catherine Deneuve, Marguerite Duras, Francoise Sagan, Simone de Beauvoir i Jeanne Moreau- to tylko kilka nazwisk z listy. Praktycznie każda spośród znanych Francuzek, popalających cygaretki, poddała się zabiegowi. Prasa okrzyknęła je “343 dziwkami”. No, ale uczynienie aborcji szykowną pozostawmy Francuzom.

W 1974, aborcja została we Francji zalegalizowana. 343 dziwki zmieniły świat.

Videos by VICE

Aborcja jest legalna w dzisiejszej Ameryce, jednak kilka znanych kobiet chętnie dopisałoby się do podobnej listy.

Kiedy obrońcy prawa wyboru mówią o aborcji, na ogół posługują się skrajnymi przypadkami: gwałty, ciąża zagrażająca życiu matki, czy nastolatki, które nie wiedzą skąd się biorą dzieci. Argumentowanie w taki sposób sprawia, że można odnieść wrażenia, jakby aborcja i cały problem dotyczyły się tych “innych” kobiet. Kobiet, które nie są takie jak my. Pomimo wiary w swoje oświecenie i świadomość, myślałam dokładnie tak samo, kiedy miałam 20 lat i zorientowałam się, że wewnątrz mnie rośnie i rozwija się mały embrion.

Nagle to ja stałam się tą “inną”.

Jest wiele powodów dla których kobiety potrzebują aborcji, większość z nich jest silnie związana z kwestiami finansowymi. Czasami są zmuszone do usunięcia długo wyczekiwanego płodu ze względów zdrowotnych. Sam zabieg czasami jest traumą, czasami dołem, a czasami ulgą. Jest milion historii o aborcji, tak samo jak milion tych o pieprzeniu się, rodzeniu i wyjeżdżaniu na wojnę. Żadna nie jest reprezentatywna. Oto moja:

Dla mnie odpowiedź na pytanie czy pójdę na zabieg nie była problemem. Ważne było KIEDY uda mi się to załatwić. Nie miałam żadnego instynktu macierzyńskiego, byłam spłukana. Byłam dumna, że udało mi się jakoś wdrapać na ten elitarny szczebel, na którym ma się własny pokój, taki który nie jest przechodnim na drodze do kibla. Spałam na samym materacu na podłodze i pracowałam pozując nago amatorskim fotografom, co jak podejrzewałam, skończy się tym, że zostanę zamordowana. Chodziłam na Akademię Sztuk  Pięknych, aby zostać artystką.

Dziecko oznaczało zaprzepaszczenie moich planów na przyszłość. Ciąża pozwoliła mi zrozumieć, czemu kobiety wymuszały poronienia, wpychając druciane wieszaki w macice. Debata na temat aborcji tocząca się dookoła mnie nie miała najmniejszego znaczenia. Rzygałam co godzinę i marzyłam tylko o tym, żeby cofnąć czas i nie znajdować się w obecnym stanie.

Ciąża była jak mieszanka grypy żołądkowej, depresji i filcowego koca owiniętego dookoła mózgu. Codziennie rano w drodze do szkoły, trzęsąc się w gorączce na peronie metra nie mogłam myśleć o niczym innym niż puszczenie pawia na tory.

Tak bardzo jak chciałam dokonać zabiegu, tak uważałam, że prawo wyboru jest dobre. Wierzyłam, że aborcje są dobre, więc udawałam, że moja to nic wielkiego.

Dzień przed zabiegiem pozowałam nago do sesji dla pin-upowej serii deskorolek. Zasiadłam z innymi modelkami w przestronnym studio i wpychałam w usta pastylki gumy do żucia, jedna za drugą. Wtedy było to już jedyne co nie wywoływało wymiotów. Styliści układali mi włosy, malowali usta i wygięli mnie w łuk przyprawiający o ból pleców, pozycję tak lubianą przez Gil Elvgren. Była to bardzo wymagająca sesja, ale podobał mi się jej wymiar artystyczny. Miałam być twarda i roześmiana. Plecy prosto. Ramiona do tyłu. Siła umysłu pokonująca słabości ciała.

Zabieg przeszłam w Manhattan Planned Parenthood (klinika aborcyjna -przyp. tłum.). Na zewnątrz stało dwóch starszych panów, trzymając blaknący szyld w kształcie płodu. Nie wiem co było bardziej poronione- oni czy ten znak. Byli smutnymi odpowiednikami armii pikieterów Midwest. Zbyliśmy ich z moim chłopakiem.

W związku z tym, że ludzie trudniący się robieniem aborcji żyją w ciągłym zagrożeniu, placówki zajmujące się tym przypominają klimatem więzienia. Do Planned Parenthood wchodzi się przez bramkę z wykrywaczem metalu.

Wszystko, co było nie tak z tą kliniką wprawiało mnie w coraz większą złość na kraj, który wziął ją pod ostrzał. Byłam jednak zdeterminowana, być miła i uprzejma. Może i recepcjonistki faktycznie warczały na nas, kiedy inkasowały czterysta dolców, ale w końcu ryzykowały życiem.

Chłopak zapłacił i wyszedł. To co było później, przypominało siedmiogodzinną linię montażową, przepełnioną ultrasonografami i pobieraniem krwi, jednak najgorsze było samo czekanie. W związku z tym, że Planned Parenthood było wiecznym celem ataku terrorystycznego, nie pozwalano nikomu ci towarzyszyć. Siedzi się tylko z innymi kobietami. Czeka się na aborcję w samotności.

Niechciana ciąża zmienia kobiecość w jej najgorsze możliwe wydanie, nienawistne i bydlęce- z cielakiem wewnątrz tykającej bomby. Jesteś sobą, przepełniona myślami o tej całej kpinie. Ale biologia cały czas knuje przeciwko Tobie, aby Cię osłabić i schwytać w sidła. Biologia nie przejmuje się jednostką.

W końcu, dane było mi porozmawiać z konsultantką. Jej zadaniem było upewnienie się, że nie zostałam zmuszona do aborcji przez mężczyznę. W trakcie gdy zadawała mi pytania ze swojej listy, wybuchnęłam płaczem. Była pierwszą osobą z kliniki, która była dla mnie miła.

Ściągnęłam ciuchy i założyłam papierowy fartuch. Niedługo po zabiegu zaczęłam robić sobie tatuaże. Były dla mnie sposobem podpisania swojego ciała jako własnego. Naga, chora, nawet postrzelona i rzucona na stertę innych zwłok, miałam nie być juz anonimowa.

“Nie zdejmę butów” oznajmiła kobieta gdzieś na zewnątrz mojej przebieralni.

“W takim razie będziesz miała na nich swoje dziecko” odparła pielęgniarka.

Weszłam na stół i umieściłam nogi w uchwytach. Lekarz zapytał mnie o moją pracę- trywialna gadka przypominająca o tym, że jesteś człowiekiem.  Wiem, że to technika służąca odwróceniu uwagi pacjenta od bólu. Pielęgniarka zaczęła kłuć wierzch mojej dłoni wenflonami. Zabrałam rękę, przez co nakrzyczała na mnie, żebym się nie wierciła.  To ostatnia rzecz jaką pamiętam zanim wraz z narkozą nadszedł zmierzch. Z czasem zastąpiłam te wspomnienia halucynacyjnymi wizjami. Tak bardzo chciałam być silna.

Pamiętam zwlekanie się z łóżka na kółkach i jak siadałam na szpitalnym krześle obok innej dochodzącej do siebie kobiety. Dostałyśmy po aspirynie i ciastku. Kobieta obok zaczęła mówić. Opowiadała, że jest już matką dwójki dzieci, ojcowie obu siedzą w więzieniu. Ojciec tego, które właśnie usunęła, chciał ją namówić aby tego nie robiła. Uznała jednak, że nie jest już w stanie zaufać mężczyźnie, że będzie się opiekował swoim dzieckiem. Pracowała na dwa etaty i starała się jak mogła, aby być najlepszą możliwą matką dla swojej dwójki.

To uczucie, kiedy siedziałyśmy tak i przeżuwałyśmy krakersy wymieniając uprzejmości i przezwyciężając ból, rozpoznałam później, kiedy siedziałam ze współprotestującymi w celi w areszcie na Manhattanie. To była solidarność.

Chłopak zabrał mnie do domu, a najlepszy przyjaciel John kupił kwiaty.

Ciążowy trip uwolnił mój mózg z uścisku. Narkoza i hormony połączyły siły w dręczeniu mnie. Tej nocy miałam halucynacje, pojawiła się krzycząca na mnie pielęgniarka. Zabiegi chirurgiczne to samodzielny gatunek horroru. Jesteś osobą, indywiduum, a oni traktują Cię jak mięso.

Byłam zbyt wstrząśnięta, żeby pójść na moje spotkanie poaborcyjne z terapeutą . Powinnam była to zrobić- następny miesiąc spędziłam z gorączką w łóżku, była zima. Starsi panowie uczący anatomii bardzo sceptycznie podeszli do mojej historii o chorobie jako usprawiedliwieniu nieobecności na zajęciach. Rzuciłam szkołę. Może to i był dobry wybór, ale przyczyną na pewno był stan zdrowia.

Pomiędzy dwoma sesjami fotograficznymi nie robiłam nic oprócz leżenia w łóżku i patrzenia na sterty brudnej bielizny na podłodze. Pełna wiary cały czas trenowałam swoje umiejętności plastyczne. “Pracuj, beztalencie”, powtarzałam sobie, tak samo jak to żeby się uśmiechać, żeby poruszać nogami kiedy szłam akurat w zimnie do pracy.

Nałogowo wyszukiwałam w internecie kolejne historie o aborcji. Kobiet, dla których nie znaczyło to nic. Kobiet, dla których znaczyło to dosłownie wszystko. Większość z nich jednak nie żałowała. Nie znalazłam żadnych wskazówek czy podpowiedzi jak zebrać się do kupy. Zdaniem jednych miało do tego dojść poprzez skruchę. Zdaniem innych, nie miało do tego dojść w ogóle. Aborcje to coś zupełnie innego niż poronienia, one to czysta tragedia. Tutaj to my byłyśmy te złe. Jeśli przeszłaś aborcję, zasuwaj rano do pracy. Świat nie jest Ci winien żadnego współczucia. Ciesz się, że w ogóle udało Ci się załatwić zabieg.

Wizyta w klinice aborcyjnej to dla dziewczyny z klasy średniej po prostu skrobanie. Bolesny zabieg, los spotykający najbiedniejszych. Lepiej usytuowani chodzą do prywatnych lekarzy, otrzymują bardziej osobistą opiekę, więcej prywatności. Do tego odpowiednie środki znieczulające, żadnych pikiet w zasięgu wzroku i swojego mężczyznę trzymającego za rękę.

Kiedy Planned Parenthood otworzyło trzy swoje punkty w centrach handlowych, Michele Bachmann parskała, że “kobiety robią sobie zakupy, odbierają kawę ze Starbucksa i wpadają zrobić aborcję”. Eh, Michele, gdyby to było takie proste…

Dokonałam aborcji kiedy zrozumiałam, że mój światopogląd, moje przekonania okazały się dotyczyć mnie samej. Jasne, można sobie chodzić na marsze przeciwko wojnie w Iraku, ale dużo bardziej przemawia do ciebie myśl, że ci gnijący politycy mogliby zmusić Cię do urodzenia dziecka. Jeszcze 50 lat temu skazaliby cię na śmierć w bólu i niełasce.

Możliwość wyboru jest dla kobiet tak samo ważna jak prawo do głosowania. To podstawa dla płodnych kobiet, bez której nie mogłyby wieść normalnego życia. Gdy tylko doszłam do siebie, zebrałam tysiąc dolarów na rzecz Planned Parenthood. Czułam wtedy, że spłacam dług.

To co wyciągnęło mnie z depresji, to opór przed uciszeniem się. Rozmawiałam o aborcji z koleżankami, znajomymi, ze wszystkimi- z otwartością, która pewnie wprawiała w zakłopotanie. Odkryłam, że prawie każda kobieta z którą rozmawiałam, przeszła ten zabieg. Widać, że za błyszczącymi karierami i pięknie umalowanymi buziami każdej z nas kryje się krew i ból.

Jedna na trzy kobiety w USA przeszła aborcję. Ale to tylko statystyka, nie rzeczywistość. Nigdy nie mówiłam o moim zabiegu publicznie, to zbyt przerażające. Można się spodziewać gróźb, okrzyknięcia dzieciobójczynią. Szkolenia z interakcji społecznej każą wykształcić w sobie odporność, umiejętność ochrony własnej prywatności. 

Nigdy, przenigdy nie opowiadaj własnej opowieści.

Ale to właśnie opowieści ratują życie.

Przeszłam aborcję. Nie żałuję. Nie boję się.

Zobacz też:

Jak naprawdę wygląda polityka “jednego dziecka” w Chinach
Incepcja absurdu