Armia – Toń

Dobrze pamiętam czasy, gdy szło się do sklepu muzycznego po kasetę bez żadnej wiedzy o zawartych na niej piosenkach. Czasami przy odrobinie szczęścia udawało się nagrać teledysk ze starego MTV czy Vivy Zwei, czasami wystarczyły chodzące po głowie strzępy refrenów i docierające z opóźnieniem doniesienia prasowe. Od tego czasu minęły dwie dekady a świat zmienił się całkowicie – sklepów muzycznych praktycznie już nie ma, a płyty wyciekają do sieci długo przed premierą. Dlatego bardzo mnie ucieszyło ciche oczekiwanie na najnowsze wydawnictwo Armii – w natłoku teledysków, promomiksów i nachalnego wciskania swojej sztuki jak bezdusznego produktu miło od czasu do czasu trafić na jakiś znak zapytania. Wracając do domu z “Tonią” znowu czułem się jak fanboy z lat dziewięćdziesiątych.

W czerwcu byłem na swoim czternastym koncercie Armii. To całkiem sporo, dlatego nie spieszyłem się zbytnio na pierwszy utwór – stałem gdzieś pod salą dopijając piwo i dopalając papierosa. I nagle trafiły mnie słowa “w twoim mieście był cud”. Znieruchomiałem. Podobna sytuacja miała miejsce kilka lat wcześniej, kiedy dopadły mnie Godzilla Mothra i King Kong na przedpremierowym wykonaniu “Statku Burz”. Szybko zgasiłem fajkę i wszedłem do fatalnie nagłośnionego Browaru Mieszczańskiego. No to czekamy na nową Armię, uśmiechnąłem się pod wąsem. Przez ostatnich kilka miesięcy ten skrawek “Cudu” nie chciał wyjść mi z głowy. No i wreszcie się doczekałem.

Videos by VICE

Podczas pierwszego odsłuchu nie odczułem tąpnięcia. Muzycznie jest bez większych niespodzianek – na “Toni” brak zarówno “Freakowych” odjazdów, nie ma też eskperymentów w stylu “Przed Prawem” – tym razem Armia brzmi po prostu jak Armia. Ale nie można traktować nowego albumu tylko jako powielenia schematów – Budzy zdążył przyzwyczaić do zmiany składów swojej ekipy, jednak na każdej płycie zespół zachowywał tożsamość jednocześnie dodając coś nowego. Tutaj jest podobnie.

Zastanawiałem się jak z rolą głównego gitarzysty poradzi sobie Frantz, ale trzeba mu oddać sprawiedliwość – przez ostatnie lata bardzo okrzepł i dojrzał jako kompozytor – umiejętnie łącząc inspiracje stał się muzycznym przewodnikiem Armii. Riff zwrotki “Duszo Moja” brzmi, jakby Daron Malakian nasłuchał się Meshuggah – numer tytułowy zresztą może kojarzyć się z jakimś nieznanym numerem SOAD (Budzy nie byłby chyba zadowolony z tego porównania). W “Pustym Oknie” trudno uwierzyć, że to nie Litza dostał wreszcie angaż w Armii; zwrotka “Cudzego Grzechu” przywodzi na myśl Trupią Czaszkę. Intrygują klimatyczne plamy dźwiękowe w tle (oddech po pierwszym utworze), nie daje spokoju kultowa waltornia w “Urkoloseum”. Zamiast spuszczającego powietrze wentyla w stylu “Undeground” tym razem Armia na koniec uspokaja dronowo – ambientowym “Tam gdzie kończy się kraj”. Budzy brzmi potężnie i surowo, “Toń” obyła się bez górek i ozdobników z “Lamentacji” (jeden z najlepszych tracków tego roku) czy rimbaudowych szaleństw.

Najnowszy krążek Armii jest spójny. Niewiele można wyróżnić momentów jednoznacznie sześciogwiazdkowych (przede wszystkim “Cud”, dla mnie ścisły top piosenek Armii), ale od początku do końca jest bardzo solidnie. A czy coś mi się nie podoba? Nie pasuje mi się właściwie tylko jeden moment płyty, częstochowskie “miałem żyć, nie miałem śnić, miałem kochać, nie tylko szlochać” w “Ostatniej Chwili”.

Ale nie ma co się obawiać o teksty. Budzy postawił na minimalizm używając typowych dla siebie zabiegów poetyckich (“wieloryb na niebie, światło biegnie za las”), powracających motywów (“cyprys i gwiazda, kim są i skąd przychodzą”) i okołobiblijnych nawiązań (“ogniu i żarze, Bóg człowiek przyszedł – niech nadejdzie człowiek Bóg”). Wokalista operuje tajemniczą symboliką (wymowne “samotne okno krzycz”) jednak jego słową swoją prostotą po prostu trafiają do serca, przecież sam widziałem. Podmiot liryczny zaprasza – “chodź ze mną zobaczyć Urkoloseum”, pyta – “czy ty kochasz mnie, zachęca” – powiedz. O ile w przypadku “Der Prozess” zaczęło się od “ja” (“jestem sam na sam”) i dopiero na końcu pojawiła się druga osoba (“to tylko ty, tylko my, ty i ja”), tak tutaj od pierwszej piosenki skierowane są do odbiorcy, którym jest… No właśnie.

Liryczna ascetyczność ma też swoje odbicie w wydaniu “Toni” – zespół zdecydował się na stonowaną kolorystykę z intrygującą grafiką autorstwa córki Budzego na okładce. Fotografie promujące album również wpisują się w tę konwencję – ubrany na czarno zespół prezentuje się dorośle, w końcu to już trzydziestolatek.

“Toń” raczej nigdy nie będzie moją ulubioną płytą Armii, pewnie nawet nie zmieści się na podium. Ale to niezwykle dojrzały, przemyślany materiał. Z każdym przesłuchaniem znajduję coraz więcej elementów układanki sprawiającej, że chcę znów wrócić do tego albumu. W sam raz na jesień i zimę.