Gangi San Salvadoru, czyli piekło na ziemi

Dwa najważniejsze gangi uliczne w San Salvadorze to Mara Salvatrucha (MS-13) i Barrio 18 (M18). Obydwa zostały założone w Los Angeles w latach 80. przez grupy ubogich imigrantów, zazwyczaj nielegalnych. Na początku ich członkami byli niemal wyłącznie ludzie, którzy uciekli przed wojną domową w Salwadorze. Gdy w 1992 roku wojna się skończyła, wielu z członków tych gangów deportowano z powrotem do Salwadoru i w ten sposób eksportowano tam też nowocześnie zorganizowaną, bezwzględną kulturę gangów.

Przez niemal dwie dekady gangi te mordowały wzajemnie swych członków w możliwie najbardziej brutalny sposób, rozszerzając jednocześnie swoją działalność na całą Amerykę Łacińską. Dwa lata temu liczba morderstw w Salwadorze wzrosła do rekordowej liczby 15 zabójstw dziennie. W zeszłym roku z pomocą przywódców religijnych i rządu wynegocjowano rozejm pomiędzy MS-13, a M18. Celem tego rozejmu było powstrzymanie rosnącej liczby zabójstw poprzez objęcie programem socjalnym młodszych członków gangów i zmniejszenie liczby broni na ulicach. Według przywódców gangów był to odpowiedni moment, by podjąć rozmowy i zahamować przemoc. Gdy rozejm został podpisany, efekty były niemal z miejsca widoczne. W ciągu kolejnych 15 miesięcy liczba zabójstw obniżyła się o 52 proc.

Videos by VICE

A jednak na początku lipca tego roku napięcie znów wzrosło i w przeciągu zaledwie jednego tygodnia zanotowano 103 zabójstwa, co było dla Salwadorczyków znakiem, że pewne rzeczy mogą się już nigdy nie zmienić.

W klatce MS-13 członkowie gangu trzymają w rękach wydania Biblii. Zdjęcia i tekst: Giles Clarke (zdjęcia wspólnie z Getty Images)

Krótko przed wybuchem zamieszek pojechałem na niebezpieczne przedmieścia San Salvadoru, 30 kilometrów od centrum, i spędziłem jakiś czas z kapitanem policji i jednostkami odpowiedzialnymi za patrolowanie tego szczególnie niespokojnego rejonu, gdzie działają zarówno M18, jak i MS-13. Nie zdradzę nazwiska tego oficera ani jego kompetencji, w obawie, że mogłaby go spotkać kara za szczerość i umożliwienie mi dostępu do informacji. Hojnie obdarował mnie swoim czasem i dużo opowiadał o tym, jak wygląda pilnowanie porządku publicznego po zawarciu rozejmu. Powiedział mi, że jest szczególnie dumny z tego, że zatrudnił policjantki do zajmowania się przejawami przemocy w domu i na tle seksualnym, i w jaki sposób zapewnia się pomoc ofiarom takich przestępstw.

Ostatniego dnia, który spędziłem z kapitanem, rozmawialiśmy na komisariacie. Wspomniał wtedy o poważnym przepełnieniu zakładów karnych Salwadoru. Kiedy nalegałem, by dał mi na temat więcej informacji, zaproponował, że pokaże mi coś, co nazywał „gangsterskimi klatkami” i zaprowadził na tyły komisariatu, gdzie było czterech uzbrojonych strażników.

Więźniowie śpią na zmianę na prowizorycznych hamakach, które zrobili ze swoich ubrań.

Na śmierdzącym, parnym dziedzińcu więziennym otoczonym wysokim murem zwieńczonym drutem kolczastym mieściły się trzy klatki. Miały około trzy i pół metra szerokości i cztery i pół metra wysokości, a w każdej z nich było ponad trzydzieści ludzkich ciał. Gangi M18 i MS-13 miały oddzielne klatki, trzecia była zarezerwowana dla „pospolitych przestępców”. Klatki miały teoretycznie służyć jako miejsce 72-godzinnego aresztu, lecz powiedziano mi, że wielu z tych więźniów przebywa w nich od ponad roku. Większość dni spędzają, rozdzierając swoje ubrania i używając tych nici, by uszyć hamaki, na których śpią ułożeni jedni na drugich, niczym sągi drewna.

Rozmawiałem z jednonogim weteranem wojny domowej, który powiedział, że siedział w klatce dla pospolitych przestępców przez pięć miesięcy, za to, że protestował przeciwko obniżeniu swojego zasiłku zdrowotnego przez rząd. W klatce M18 poznałem jednego z bossów gangu, który podpisywał rozejm w 2012 roku. Twierdził, że nazywa się „Henry”. Przyciszonym głosem opowiadał mi przez kraty o roli, jaką pełnił w procesie rozbrajania swojego gangu. „Układ był taki, że wszyscy, łącznie z policją, mieli złożyć broń szturmową. Pomagałem zgarniać tę broń i nadzorowałem stapianie jej. My, gangi, spełniliśmy warunki rozejmu, ale policja nie. Inną bardzo ważną rzeczą, jaką staramy się robić, jest kształcenie najmłodszych dzieciaków, które wrosły w życie gangów. Niektórzy z nowych członków przystępują do gangów mając dziesięć lat. Założyliśmy szkółki niedzielne, rozdaliśmy Biblie – obydwa gangi tak zrobiły. Staramy się skończyć z przemocą, a wiara może w tym pomóc”.

Członek gangu M18 pokazuje swoje tatuaże.

Jeśli chodzi o żywność, więźniowie muszą liczyć na swoje rodziny, gdyż policja dostarcza tylko wodę. Nie sposób mówić o jakichkolwiek warunkach sanitarnych i problemy ze zdrowiem są tu na porządku dziennym.

Po 40 minutach, które spędziłem przy klatkach, strażnicy powiedzieli kazali mi opuścić areszt. Zapytałem kapitana, czy mogę powrócić następnego ranka, żeby kontynuować rozmowy z więźniami. Wyraził zgodę.

Jednak następnego dnia dowiedziałem się, że prasa zazwyczaj nie ma tam wstępu. Kapitan powiedział mi, że przez dziesięć lat żaden fotoreporter nie uzyskał pozwolenia, żeby zobaczyć klatki, a jakimś sposobem wieść o mojej wizycie dotarła do biura prasowego salwadorskiej policji. Kapitan powiedział, że nie byli zadowoleni i że są w drodze z San Salvadoru, żeby ze mną „porozmawiać”. Tuż po telefonie z centrali strażnicy powiedzieli „Henry’emu”, że zakazano mi wstępu do aresztu, ponieważ więźniom nie wolno przyjmować wizyt. „Henry” bardzo się zdenerwował i zaczął im grozić.

Z każdą chwilą moja sytuacja stawała się coraz trudniejsza. Kapitan zapytał nawet, czy mógłbym oddać zdjęcia tych klatek. Odmówiłem. Zrozumiał, ale powiedział mi, żebym natychmiast wyjechał, zanim pojawi się szef biura prasowego. Kilka minut później uspokoił się i odbyliśmy przyjacielską rozmowę, podczas gdy odprowadzał mnie do samochodu. Był najwyraźniej zmartwiony burzą, która nad nim wisiała, lecz wydawało się, że w jakiś sposób pogodził się z tym wszystkim.

Gdy patrzę wstecz, wydaje mi się, że powodem, dla którego kapitan pokazał mi te klatki, był fakt, że sam był sfrustrowany nieludzkimi warunkami, w których przetrzymywani byli jego aresztanci i nie miał nadziei, że sytuacja może się zmienić. Podczas większości naszych rozmów wspominał o tym, że nie ma budżetu, by zaspokoić podstawowe potrzeby więźniów, takie jak żywność, przestrzeń i niezbędne lekarstwa. „Potrzebujemy tutaj lekarza na pełnym etacie” – powiedział. „Klatki są przepełnione i wielu więźniów jest chorych. Może twoje zdjęcia w jakiś sposób pomogą?”

To były jego ostatnie słowa zanim wsiadałem do samochodu. Dwie godziny później byłem już na lotnisku i zgłaszałem się do odprawy, by powrócić do Nowego Jorku.