Starszy pan z sąsiedztwa niedawno udzielił mi rady, która może odmienić życie. W alejce niedaleko naszego bloku zaczęli biwakować przedstawiciele trzech różnych kampanii wyborczych. Każdego dnia przysysają się jak pijawki do każdego, kto obok nich przejdzie. Ponieważ nie radzę sobie zbyt dobrze z takim napastowaniem, zwłaszcza wcześnie rano, zapytałem mojego sąsiada pana Ruppa, jak sobie radzi z natrętami.
„To proste” — warknął. „Jak tylko się tu pokazali, dałem każdemu po 20 euro, żeby nigdy się do mnie nie odzywali. Teraz mam święty spokój”.
Videos by VICE
Do tamtego momentu przekupstwo nigdy nawet nie przyszło mi do głowy. Im dłużej jednak o tym myślałem, tym logiczniej to wyglądało. W rankingu opublikowanym przez Transparency International Austria jest na 16. pozycji pod względem korupcji — czyli choć nie jest z nami najgorzej, mamy jeszcze trochę na sumieniu (dla porównania: Polska zajęła 36. miejsce — przyp. red.).
Im dłużej o tym myślałem, tym wyraźniej rozumiałem, że nie potrzebuję jakichś międzynarodowych badań, żeby dowiedzieć się czegoś, co już dobrze wiem. W dzieciństwie sam widziałem, jak moi bliscy całkiem często oferowali dość szczodre łapówki — na przykład po to, by delikatnie skłonić budowlańców do szybszej pracy, lub by zostać lepiej obsłużonym w restauracji.
Dlatego biorąc sobie do serca radę sąsiada i kultywując rodzinną tradycję, następnego ranka wyszedłem z domu i zaoferowałem 20 euro każdemu natrętowi, który zechciał je przyjąć. Odczepili się ode mnie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki. W przypływie nowej motywacji postanowiłem na kilka dni zanurzyć się w bagnie korupcji, by zobaczyć, czy niewielka łapówka tu i tam ułatwi mi życie — i jak bardzo.
DZIEŃ 1

Około godziny 13 spotykam mojego znajomego Dominika w restauracji. Mam chętkę na śniadanie angielskie, ale w menu dostrzegam informację, że jest ono serwowane tylko do godziny 11. Nie do końca nie zrozumiem, dlaczego knajpy tak robią: chyba przecież żaden demon lunchu nie wpada do kuchni i spryskuje całego bekonu arszenikiem? Wciąż mają wszystkie składniki, więc czemu nie mogą czegoś z nich ugotować?
Zbieram się na odwagę i słodko proszę kelnerkę, czy nie mogłaby mi podać śniadania dwie godziny po czasie. Już mam jej podsunąć banknot, gdy odpowiada: „Jasne, żaden problem” i znika w kuchni.
Fiasko. Naprawdę chciałem przemówić jej do rozumu za pomocą twardej gotówki. Dostaję śniadanie, ale smakuje mdłym rozczarowaniem, bez pikantnego posmaku korupcji, na który liczyłem.

Potem próbuję szczęścia na poczcie. Tym razem poczynam sobie dość zuchwale. „Gdybym dał panu 20 euro, może udałoby się dostarczyć paczkę na miejsce nieco szybciej” — szepczę. Nie bez powodu mam się na baczności: w Austrii, jeśli zostaniesz przyłapany na oferowaniu bądź przyjmowaniu łapówki, grozi ci pięć lat więzienia.
Pracownik poczty zgadza się, ale nie do końca w taki sposób, jakiego oczekiwałem: „Oczywiście — ekspresowa wysyłka to jedyne 15 euro”.
Jprdl.
OBEJRZYJ: Jak oszukałem system i zmieniłem moją szopę w najlepszą knajpę w mieście
DZIEŃ 2
Następnego dnia udaję się do studia, w którym mam nagrać głos narratora w audiobooku na podstawie mojej książki. Po wczorajszych porażkach zdaję sobie sprawę, że nie mam czasu do stracenia. Dlatego po drodze do studia pytam taksówkarza, czy złamie jedną ze swych zasad i przejedzie przez McDrive, żebym mógł kupić sobie śniadanie i spożyć je na tylnym siedzeniu jego auta — w zamian za 20 euro. Jeśli życie mnie czegoś nauczyło, to tego, że jedyne, czego taryfiarze nienawidzą bardziej od wymiotowania w taksówce, to przystanki po żarcie z Maka.
Taksówkarz rozważa moją ofertę chyba przez całą wieczność, ale w końcu się zgadza. Fakt, McMuffin z jajkiem kosztuje mnie tego ranka znacznie więcej, niż zwykle, ale nic nie może się równać z aromatem mojej pierwszej udanej łapówki.
Po sesji nagraniowej chcę dać sobie nagrodę w postaci nowego swetra od marki, którą niedawno odkryłem na Instagramie. Okazuje się jednak, że nie można go już dostać w żadnym sklepie. Wciąż pijany swoim niedawnym sukcesem, wracam do domu, wyszukuję dział PR marki i piszę najbardziej upokarzającego maila w moim życiu. Wyjaśniam w nim, że jestem modowym influencerem (nieprawda) i mam mniej więcej 70 tys. followersów (prawda) i chciałbym się dowiedzieć, czy dałoby się coś zrobić, żebym sweter trafił w moje ręce. Zastrzegam: nigdy nie zrobiłbym czegoś takiego, gdyby nie porwał mnie wir korupcji.
Odpowiedź przychodzi dosłownie po kilku minutach — sweter czeka na mnie w ich showroomie. W dodatku nie muszę za niego płacić, o ile pokażę się w nim w poście na Instagramie. Niedługo potem sweter jest mój. Czuję się raczej dobrze (bo mam sweter), ale jest mi też bardzo, bardzo źle ze sobą i z tym, co właśnie uczyniłem.

DZIEŃ 3
Oprócz palącego wstydu, który będzie mi chyba towarzyszył do końca życia, przekręt na influencera zadziałał jak w zegarku. Nie tylko można to określić jako formę korupcji, ale też nie kosztowało mnie to ani grosza. Jestem nieźle podjarany i chcę znów spróbować szczęścia.
Hazel Brugger, jedna z moich ulubionych stand-uperek przyjeżdża do mojego miasta na dwa wyprzedane wieczory. Teraz jednak rozumiem, że „wyprzedany” niekoniecznie oznacza wyprzedany. W przeciwieństwie do numeru ze swetrem tym razem postanawiam nie mieszać w to biura prasowego. Pomijam pośredników i osobiście udaję się do najbliższego punktu sprzedaży biletów.
„Dzień dobry! Poproszę dwa bilety na Hazel Brugger, na listopad”.
„Przykro mi, wszystkie bilety są wyprzedane”.
„Wiem, ale jestem influencerem i mam 75 tysięcy followersów na Instagramie”.
Kobieta za ladą patrzy na mnie, jakbym kopnął jej psa. „Wow, gratulacje…” — odpowiada, nie kryjąc ironii. „Może któryś z pana niezliczonych followersów odsprzeda panu bilet?”. Uznaję to za sygnał do odwrotu, zanim wbije mi kolejną, jeszcze boleśniejszą szpilę.
DZIEŃ 4
Szczerze mówiąc, cieszę się, że mogę wrócić do tradycyjnych łapówek. Udawanie influencera od samego początku mi nie leżało. Niepowtarzalna okazja nadarza się, gdy spotykam się na kawę z moją koleżanką Laurą.
„Podpisałam umowę na zakup mieszkania w okolicy kilka tygodni temu” — opowiada. „Właśnie trwa przebudowa, ale zarządca budynku nie chce mnie wpuścić na teren budowy”.
Nie mogę powstrzymać śmiechu. Pamiętam, jak sam myślałem, że „nie” oznacza koniec rozmowy, a nie początek negocjacji.
Wyjaśniam Laurze, że mogę się tym zająć i proszę, żeby zaprowadziła mnie na budowę. Na miejscu zastajemy budowlańców, którzy akurat jedzą drugie śniadanie. Wybieram jednego, który wygląda mi na najsłabsze ogniwo i wyjaśniam mu sytuację.
„Bylibyśmy z koleżanką bardzo wdzięczni, gdybyśmy mogli rzucić okiem na mieszkanie” — mówię, niewinnie zerkając w stronę banknotu 20 euro w mojej lewej dłoni. Budowlaniec bierze go bez słowa i uprzejmym gestem zaprasza nas do środka — zupełnie jak właściciel restauracji, gdy prowadzi stałych klientów do ich ulubionego stolika. W drodze do mieszkania Laura patrzy na mnie ze zdumieniem — w końcu pokazałem jej moje prawdziwe oblicze.

DZIEŃ 5
Czas na ostateczną próbę. W południe mam umówioną wizytę u lekarza, ale w poczekalni natykam się na kilometrową kolejkę. Docieram do recepcji i skaczę na główkę. „Byłoby mi bardzo miło, gdyby doktor przyjął mnie dziś nieco wcześniej” — mówię, kładąc złożone banknot na biurku.
„Proszę usiąść, panie Buchinger” — mówi recepcjonistka z dezaprobatą i nie przyjmuje mojej oferty. Mam przeczucie, że tym razem będę musiał czekać na doktora jeszcze dłużej, niż zwykle.

W poczekalni mam mnóstwo czasu, by spokojnie rozważyć moją krótką wycieczkę na drugą stronę przekupnego lustra. Czy zawsze było miło i przyjemnie? Nie. Przed każdą łapówką ogarniały mnie straszne nerwy. Czy mi się udało? Absolutnie. Choć pierwszy dzień musiałem spisać na straty, spośród pozostałych sześciu prób korupcji cztery zakończyły się sukcesem.
Czy uciekłbym się do przekupstwa, by w przyszłości ułatwić sobie życie? Nie, raczej nie. Każda z tych szemranych ofert wywoływała u mnie ogromny dyskomfort. Oprócz tego po prostu (niestety) nie dysponuję niewyczerpanym zapasem dwudziestek, które mógłbym rozdawać na lewo i prawo. Mimo wszystko teraz wiem, że gdybym musiał, potrafiłbym kogoś przekupić. Pan Rupp byłby ze mnie taki dumny.
By być z nami na bieżąco: polub nas, obserwuj i koniecznie zaznacz w ustawieniach „Obserwuj najpierw”. Jesteśmy też na Twitterze i Instagramie.
Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE DE
Więcej na VICE:
More
From VICE
-
(Photo by Francesco Castaldo/Pacific Press/LightRocket via Getty Images) -
M Scott Brauer/Bloomberg via Getty Images -
Firefly Aerospace/YouTube -
Justin Paget / Getty Images