Regał 007

Chyba nie ma na świecie osoby, która nie słyszałaby o Marleyu lub nie znałaby przynajmniej jednego jego utworu. Ale przecież reggae to nie tylko ponadczasowe przeboje Boba “Get Up, Stand Up” czy “No Woman, No Cry”. To pełen kalejdoskop jamajskich brzmień ska, rock steady, ragga, dub i dancehall. Reggae to także fantastyczni twórcy o niezwykłych, inspirujących życiorysach oraz ich albumy, których po prostu nie wypada nie znać. Reggae wreszcie to bunt, walka i gniew. A z drugiej strony – poezja, miłość i pasja.

O tym właśnie opowiadamy w naszym cyklu “Regał”.

Videos by VICE

[półka z klasyką:]

Culture – Two Sevens Clash (1977)

Znam słuchaczy i krytyków, dla których debiutancki album trio wokalnego Culture to najważniejsza płyta nie tylko w historii roots reggae, ale reggae w ogóle. Bo co tu dużo mówić – “Zderzenie dwóch siódemek” to krążek muzycznie, wokalnie i tekstowo doskonały, autentycznie prawdziwy i przebojowy, a przy tym wyznaczający na długi czas standardy jamajskiego grania. Po prostu absolutna klasyka gatunku. Pomnik, ale żywy, bo – po 40 latach od wydania – wciąż będący dowodem na uniwersalność brzmienia roots reggae i rastafariańskiego przesłania.

Jest kilka zestawień najważniejszych albumów reggae, które wskazują na “Two Sevens Clash” jako jeden z najważniejszych lub wręcz najbardziej znaczący tytuł w historii gatunku. Słuchając niedawno tego krążka – nie skłamię, jeśli napiszę, że chyba już po raz setny w swoim życiu – zastanawiałem się na czym polega unikatowość debiutu grupy Culture, wydawałoby się jednego z wielu trio wokalnych, które na przełomie lat 70. i 80. rozsławiały firmową jamajską muzykę poza wyspą. Wystarczyło jednak, że włączyłem znów ten album i usłyszałem pierwsze dźwięki otwierającej te wydawnictwo kompozycji “Calling Rasta Far I”. I znów zdałem sobie sprawę, że choć w historii karaibskiej muzyki zdarzały się równie przebojowe wydawnictwa, to tu mamy do czynienia z czymś niemal magicznym.

Ten pierwiastek wyjątkowości to oczywiście zasługa wyjątkowej, nietuzinkowej produkcji słynnego Joe Gibbsa – szamana konsolety i stołu mikserskiego, który z kilku analogowych ścieżek potrafił wyczarować brzmienie głębokie, szerokie, soczyste, basowe i przede wszystkim bardzo dubowe. I powiedzmy to sobie szczerze – bez Joe “Mighty Two” Gibbsa tego albumu nie byłoby wcale. Zresztą tak jak wielu płyt jamajskich solistów czy grup wokalnych, którzy zdani byli na łaskę producenta – absolutnej wyroczni jeśli chodzi o potencjał artystyczny i komercyjny poszczególnych wykonawców. Bo przy ówczesnym zalewie młodych, nieraz nastoletnich śpiewaków – biednych, prostych, ale obdarzonych znakomitymi głosami – to właśnie producent decydował o tym, kogo warto wpuścić do studia i nagrać mu singiel lub longplay.

To nie kto inny, jak Gibbs zdecydował, że opłaci mu się zainwestowanie w sesję nagraniową trzech młodziaków z jamajskiej prowincji. Joseph Hill, Albert “Ralph” Walker i Roy “Kenneth” Dayes przyszli do niego niedługo po zawiązani grupy, raptem pół roku po tym, jak nazwali sie African Disciples. A przecież takich trio wokalnych było w tamtych czasach, czyli II połowie lat 70., jeśli nie setki, to przynajmniej dziesiątki. I nie jest przypadkiem, że tylko niektóre z nich – by wymienić The Mighty Diamonds, The Meditations, The Abyssinians, The Gladiators, Black Uhuru, The Congos czy The Wailing Souls – zdobyły popularność. To właśnie ich talent pomnożony przez łut szczęścia polegający na wpadnięciu w ucho producentowi sprawił, że wspomniane grupy wokalne nie tylko zapisały się w historii reggae, ale wciąż są chętnie słuchane przez nowych fanów takiego grania.

Mimo upływu lat “Two Sevens Clash” również cieszy się niesłabnącą popularnością. Słuchając tych 10 fantastycznych utworów (ach te harmonie wokalne!) trwających zaledwie 33 minuty (!) warto pamiętać, że tytuł krążka (“Zderzenie dwóch siódemek”) nawiązywał do daty 7 lipca 1977 roku i apokaliptycznych przepowiedni na temat tego dnia. Dodajmy do tego utwory mocno zanurzone w rastafariańskiej religii i filozofii (“Calling Rasta For I”, “Get Ready To Ride The Lion To Zion”, “Jah Pretty Face”, “Natty Dread Taking Over”) i tematyce repatriacyjnej – z Jamajki do Afryki (“Black Starliner Must Come”) czy kolonizacyjnej (“Pirate Days”), a dostaniemy pełne spektrum “jamajszczyzny” w tym najlepszym (dla fanów) lub najbardziej nudnym, przewidywalnym czy wręcz karykaturalnym (zdaniem adwersarzy) wydaniu.

Ale właśnie na tym polega fenomen reggae – przez jednych kochane, przez innych nienawidzone, trwa wciąż i inspiruje kolejne pokolenia, które odkrywają takie “pomnikowe” wydawnictwa, jak “Zderzenie dwóch siódemek” nieodżałowanego Józefa Ze Wzgórz o charakterystycznym, niepodrabialnym głosie i jego kumpli.

[gwiazda numeru:]

Samory-I. Debiut(ant) dekady?

Na takiego talenciaka scena (modern?) roots reggae czekała od czasu debiutu Chronixxa! Bo pozamiatał swoim killerem “Rasta Nuh Gangsta” niejaki Samory-I aż miło! Posłuchajcie zresztą sami tego numeru! Są ciary? Bo ja mam je od kilku miesięcy!

Ale po kolei… Samory-I to wokalista, który swoim niesamowitym głosem firmuje kompozycje i produkcje Rory’ego „StonyLove” Gilligana – znakomitego muzyka, inżyniera dźwięku, DJ-a i wydawcy. Zachwycił się on głosem Samory’ego Tour Frazera i przygotował dla niego praktycznie sam cały album – łącznie 13 tłustych jak najgrubszy joint kompozycji. Wyszykował je w najlepszym stylu głębokiego, basowo-dubowego roots reggae, z czasem tylko flirtując z modern roots. Zdecydowanie jednak więcej tu tradycji niż interpretacji. Dlatego słuchając krążka “Black Gold” mamy wrażenie, że obcujemy z płytą wypuszoną np. w… 1978 roku! Spora w tym zasługa odniesień do jamajskiej klasyki – wokal Samory-I we wspomnianym hicie “Rasta Nuh Gangsta” nawiązuje z jednej strony do stylu Jacoba Millera, ale już zaśpiewy, wokalizy przypominają Eek-A-Mouse’a. Są też cytaty – z “Heathen” Boba Marleya w “Son Of David”, “If I Were A Carpenter” Tima Hardina w “Rastaman” czy cover “Is It Because I’m Black” Syla Johnsona. Po prostu album-perła. Czarna. Czy, nawiązując do tytułu, z czarnego złota.

[koncert:]

XI Festiwal Reggae w Sosnowcu

26.08 – Sosnowiec, Park im. J. Kuronia (Kazimierz Górniczy)

To już jedenasta edycja imprezy reggae, która oczywiście nie może się równać popularnością z takimi “spędami” fanów jamajskich rytmów, jak Ostróda Festival, Reggaeland czy Ragałowisko, ale z roku na rok zyskuje na znaczeniu. O tym, że ta lokalna inicjatywa znakomicie się rozwija niech świadczy tegoroczny headliner, którym jest Nattali Rize (Australia/Jamajka) – wschodząca gwiazda kobiecego (ale nie tylko!) reggae – ponownie w tym roku w Polsce i niedługo po wydaniu znakomitego albumu “Rebel Frequency”.

Prócz niej podczas jednodniowej, plenerowej imprezy zagrają krajowe grupy: Baobab (Tychy), Żywica (Dąbrowa Górnicza) i Babylon Raus (Częstochowa/Dakar/Grójec/Santa Clara/Warszawa). Wstęp wolny!