Alkohol stanowi pokaźną część naszej kultury, czy to się komuś podoba, czy nie. Mamy całe rytuały związane z piciem, znamy przynajmniej jedno niezawodne tradycyjne lekarstwo na przykre skutki popijawy i kłócimy się z sąsiadami o to, kto wynalazł wódkę. Tak się zresztą składa, że największą konkurencję pod względem spożycia procentów stanowią dla nas ludzie spod podobnej szerokości geograficznej. Czy zatem zimny klimat i skłonność do kieliszka idą w parze? Jak się okazuje, takie pytania padają nie tylko na domówkach w długie zimowe wieczory, ale też w poważanych kręgach naukowych.
„To coś, co wszyscy od zawsze uznawano za prawdę, ale nikt dotąd nie wykazał tego naukowo. Dlaczego Rosjanie piją tak dużo? Albo ludzie z Wisconsin? Wszyscy zakładają, że to przez mróz” — powiedział dr Ramon Bataller, kierownik hepatologii w szpitalu UPMC, wykładowca medycyny na University of Pittsburgh, wicedyrektor Ośrodka Badań Wątroby w Pittsburghu oraz główny autor studium na temat związku picia z klimatem.
Videos by VICE
Ku swojemu zaskoczeniu, nikomu z zespołu dra Batallera nie udało się znaleźć ani jednej pracy naukowej na ten temat, postanowili zatem to naprawić. Dr Bataller wraz z 13 innymi naukowcami przeanalizował dane meteorologiczne i tony raportów publicznej służby zdrowia w poszukiwaniu związku pomiędzy spożyciem alkoholu i częstością zachorowania na marskość wątroby a klimatem w miejscu zamieszkania — i, któż by się spodziewał, ich poszukiwania zakończyły się sukcesem. Zespół badawczy przedstawił swoje odkrycia na łamach czasopisma naukowego „Hepatology”.
„To pierwsze takie studium, które systematycznie ukazuje, że na całym świecie na obszarach o chłodniejszym klimacie i niższym nasłonecznieniu spożycie alkoholu jest wyższe, a alkoholowa marskość wątroby występuje częściej” — powiedział dr Bataller. Badacze utrzymują, że brali pod uwagę panującą religię, obowiązujące prawo i inne czynniki, które mogą wpływać na to, jak często dana populacja zagląda do kieliszka. Przyznają jednak, że to zjawisko powinno być dalej badane.
Ekipa badawcza wykryła, że, nieco upraszczając, w im zimniejszym klimacie mieszkasz, tym większa szansa, że pijesz na umór, zalewasz pałę, wpadasz w ciąg i zapadasz na choroby wynikające z picia. Powody takiego zjawiska nie są do końca wyjaśnione, ale w studium pojawia się kilka teorii. Według jednej z nich „alkohol to środek rozszerzający naczynia — co oznacza, że zwiększa dopływ ciepłej krwi do skóry, która jest pełna zakończeń nerwowych wyczuwających temperaturę. Wódka całkiem dosłownie sprawia, że jest ci cieplej”. Czyli łyczek z piersiówki, który sobie pociąga twój wujek, gdy idzie odśnieżać przed domem, rzeczywiście go rozgrzewa. Inne, znacznie bardziej przygnębiające wyjaśnienie łączy spożycie alkoholu z depresją, która występuje znacznie częściej na chłodniejszych obszarach z mniejszą liczbą słonecznych dni w roku.
Nieważne, czy potrzebujesz kieliszka na rozgrzewkę, pijesz w domu dla zabicia czasu, bo na dworze zamieć i mróz, czy potrzebujesz się trochę pocieszyć, przedzierając się w ciemności przez zaspy — jestem w stanie zrozumieć ochotę na coś mocniejszego, gdy temperatura spada.
Trzeba powiedzieć jedną rzecz o życiu w kraju, w którym sama Matka Natura przez kilka miesięcy w roku aktywnie stara się ciebie wykończyć. W miejscach, gdzie zimno może cię dosłownie zamordować, wyraźniej czuje się ducha wspólnoty, w przeciwieństwie do okolic z łagodniejszymi zimami. Na własną rękę przekonałem się też, że im mniej stopni na termometrze, tym więcej procentów w kieliszku. Zdaję sobie sprawę, że to czysto subiektywne obserwacje — ale teraz mam na poparcie twarde naukowe dowody.
By być z nami na bieżąco: polub nas, obserwuj i koniecznie zaznacz w ustawieniach „Obserwuj najpierw”. Jesteśmy też na Twitterze i Instagramie.
Artykuł pierwotnie ukazał się na VICE Canada
Więcej na VICE: