FYI.

This story is over 5 years old.

rozmowa

Co się stanie, jeśli zlikwidujemy darmowe studia?

Wprowadzenie opłat za studiowanie niekoniecznie rozwiąże polski problem nadprodukcji magistrów

Zdjęcie kredytu studenckiego, Flickr/Alan Levine.

Od kilku lat słyszy się o sposobie na uzdrowienie polskiego budżetu i nauki zarazem: zlikwidować bezpłatne studia. Krokiem w tę stronę miało być (jak się okazało – sprzeczne z konstytucją) ustanowienie opłat za studia równoległe, a niektóre uczelnie wprowadzają dodatkowe opłaty na teoretycznie darmowych kierunkach. Jednak wprowadzenie opłat za studiowanie niekoniecznie rozwiąże polski problem nadprodukcji magistrów, a może stworzyć jeszcze poważniejsze. Dziennikarka amerykańskiego wydania VICE pisze o swoim kredycie studenckim, który zadłużył ją na 100 tys. dolarów – i o tym, co by się stało, gdyby przestała go spłacać.

Reklama

Wczoraj rano dostałam maila od aspirującego młodego dziennikarza, który chciał wiedzieć, czy warto zrobić tytuł magistra. Jego sytuacja była podobna do mojej: mógł albo pogrążyć się w długach, pójść na studia i modlić się o świetlany rozwój kariery, albo robić to, co teraz, czyli pracować i uczyć się na własną rękę czegoś, co da mu konkretny, praktyczny zawód.

Odpowiedziałam mu wyuczoną gadką, której zawsze używam w sytuacji takich maili: idź na studia, zaryzykuj! Poklepałam się wirtualną ręką po plecach za bycie dobrym doradcą życiowym, po czym schowałam się w rogu biura. FedLoan zadzwonił do mnie w sprawie pożyczki. Moja rata niepodziewanie podskoczyła z 70 aż do 1100 dolarów miesięcznie, a jedyne, co mogłam zrobić, to wynegocjować 186 dolarów. I choć brzmi to jak wygrana, ta kwota i tak przerasta moje możliwości finansowe. Wyjebane w kosmos koszty życia w Nowym Jorku pochłaniają całą moją pensję. Dobrze, że nie muszę płacić za to, że oddycham.

Często staram się zapomnieć, że moje studia pogrążyły mnie w długu wynoszącym 100 tys. dolarów (co jest dosyć trudne przy ciągłych telefonach od kredytodawcy), jednak w ostatecznym rozrachunku nie żałuję swojej decyzji. Gdybym nie poszła do szkoły wyższej, wciąż pracowałabym w magazynie z artykułami biurowymi, a co gorsze – mieszkałabym nadal z rodzicami. To prawda, nie miałabym żadnych zobowiązań finansowych, ale za to jakim kosztem? Dostęp do edukacji w Ameryce jest kurewsko drogi, ale jeśli twoi rodzice to robotnicy fizyczni bez żadnych oszczędności, jedynym sposobem na wyjazd do innego miasta, rozpoczęcie nowej drogi życia i odcięcie się od rodziców jest kredyt.

Reklama

Nie jestem jedyną osobą w takiej sytuacji. Niedawno „The New York Times" opublikował komentarz prasowy, którego wydźwięk był jednoznaczny – nie spłacajcie pożyczek studenckich. Lee Siegel, pisarz i krytyk kultury z trzema dyplomami Uniwersytetu Columbia, twierdzi, że zły kredyt to nie problem, i chce, by inni poszli za jego przykładem:

„Jeśli ludzie uginają się pod ciężarem pożyczki studenckiej, powinni po prostu powiedzieć: »Dość!«. Wszyscy hipokryci mówiący o kredytach, a później o powszechnym dostępie do edukacji wyższej, powinni w końcu skonfrontować się z rzeczywistością. Obowiązkiem państwa jest zapewnić ludziom wykształcenie, a nie kredyty".

Artykuł wywołał ostrą reakcję, prawdopodobnie najbardziej widoczną w magazynie „Slate", który stwierdził, że taka publikacja jest wysoce nieodpowiedzialna, a „NYT" powinien przeprosić rząd za namawianie czytelników do kradzieży. Pisarz Jordan Weissmann dodał:

„Siegel jest niesamowity. Szkoda, że nie wspomniał ani nawet nie zasugerował, iż zdaje sobie sprawę z możliwości ściągnięcia należności z ponad 15 proc. osób biorących pożyczki przez zwykłe wejście na konto".

Po tych skrajnych wypowiedziach miałam istny mętlik w głowie, więc zrobiłam to, co zrobił wcześniej wspomniany młody dziennikarz. Zapytałam eksperta, co sądzi o całym zajściu i co powinnam, a czego nie powinnam robić w takiej sytuacji.

Przeczytaj, jak opłacić studia pieniędzmi za seks.

Heather Jarvis jest samozwańczą ekspertką od kredytów studenckich. Według informacji na jej stronie internetowej, skończyła Duke Law School z kredytem na 125 tys. dolarów i odtąd jest adwokatem specjalizującym się w sprawach pożyczkobiorców.

– W tych przypadkach nie można osądzić ludzi według zasady: „Każdy musi spłacić to, co jest winien". To nie jest tak proste, jak mogłoby się wydawać. Niektórzy znajdują się w takiej sytuacji, że nie mają pieniędzy na spłatę należności. Powinno informować się te osoby, jak działa prawo i co mogą zrobić w patowej sytuacji – powiedziała mi Heather.

Reklama

Dostałam też od niej kilka porad, jak postępować, gdy musimy oddać rządowi równowartość ceny domu, i dowiedziałam się, co powiedziałaby dzieciom, gdyby chciały po raz pierwszy postawić parafkę w miejscu przerywanych kropek.

VICE: Dobra, przejdźmy do sedna. Mam prawie 100 tys. dolarów kredytu. Dlaczego w ogóle powinnam myśleć o spłacie?

Heather Jarvis: Nasz rząd ma ponadprzeciętne zdolności, jeśli chodzi o zbieranie pieniędzy. Mogą zająć twoją wypłatę bez ingerencji sądu, mogą skonfiskować zwrot podatku, mogą nawet przejąć część tego, co należy ci się jako obywatelowi, nawet zasiłek socjalny. Mogą ścigać zadłużonych aż po sam grób. Dosłownie. I robią to. Myślę, że każdy, kto ma jakąkolwiek wiedzę na temat długów, wie, że rząd jest najbardziej zawziętym, a zarazem najbardziej efektywnym inkasentem. Świadome niewywiązywanie się z kredytu studenckiego jest najgorszą decyzją, jaką można podjąć, ponieważ jej skutki są tragiczne.

Jakoś mnie to nie przekonuje. Co konkretnie by się stało, gdybym nie zapłaciła już ani grosza?

Po dziewięciu miesiącach od wstrzymania płatności zająłby się tobą rząd. Musiałabyś im nie płacić przez 270 dni. Po czasie, gdy kredyt uznany jest za nieuregulowany, zajęłaby się tobą firma komornicza. Od tego momentu byłoby już tylko gorzej. Dotkliwe kary i opłaty, np. 18 proc. od przychodu do końca życia, to mnóstwo pieniędzy. Rząd rzadko kogo pozywa, ponieważ nie musi. Ale gdyby dawało im to jakieś korzyści, uwierz mi, zrobiliby to.

Reklama

No a co, jeśli nie jestem w stanie dokonać opłat, ponieważ żyję w mieście, które pożera pieniądze, a płacenie podatków nie należy do żadnej z moich potrzeb?

Ludzie powinni w pierwszej kolejności opłacić mieszkanie, jedzenie, transport i czynsz, a dopiero potem zastanawiać się, które kredyty zacząć spłacać. Najpierw pewnie spłaciłabyś kartę kredytową i prywatne kredyty studenckie, a dopiero potem kredyt rządowy.

Jedną z najsmutniejszych rzeczy dla nas, pożyczkobiorców, jest to, że pomimo większej elastyczności od kredytów prywatnych, kredyt studencki nie bierze pod uwagę ani kosztów życia, ani potężnych opłat związanych np. z opieką medyczną. Jedyne, co się dla nich liczy, to dochód. To, że możesz płacić 15-10 proc. od dochodu, jest lepsze niż to, z czym musieli radzić sobie wcześniej inni.

Schemat kredytu studenckiego jest niesamowicie skomplikowany, zawiły i pełen niezrozumiałych zwrotów, nawet dla inteligentnych i wykształconych kredytobiorców.

Chcesz powiedzieć, że mam lepiej niż ludzie przede mną? Boże, to straszne!

Spłata oparta na dochodzie jest możliwa od 2009 roku, po tym jak Ameryka osiągnęła dno finansowe. Zanim do tego doszło, nie było możliwości na spłacanie mniejszej kwoty niż odsetki, które rosną na twoim kredycie każdego miesiąca. Teraz, jeśli ktoś zarabia np. 40 tys. dolarów rocznie, może płacić 300 dolarów miesięcznie. Taka kwota jest możliwa do spłacenia, jeśli osoba nie ma specjalnych wymagań typu mieszkanie na Manhattanie. Przy takim kredycie państwo chyba zakłada, że nie powinnaś pozwalać sobie na szaleństwa pokroju mieszkania na Manhattanie.

Reklama

A co, jeśli w pewnym momencie dostanę niesamowitą gotówkę, ale mniej niż 100 tys. dolarów? Np. wygrałabym w zdrapce albo dostała spadek po dawno zaginionym wujku. Powinnam wtedy oddać wszystko, co mam, czy spłacać małą kwotę w nieskończoność?

Jeśli przez 25 lat będziesz spłacać kwotę opartą na twoim dochodzie, to kredyt zostanie anulowany. Nieważne, ile teoretycznie zostanie ci do spłacenia – dług się wyzeruje.

Co?!

Widzisz, o tym mówię. Najbardziej frustruje to, że schemat kredytu studenckiego jest niesamowicie skomplikowany, zawiły i pełen niezrozumiałych linijek, nawet dla inteligentnych i wykształconych kredytobiorców. To chora sytuacja, która komplikuje się z dnia na dzień. Najlepszym wyjściem jest dla ciebie spłacanie procentu od wypłaty przez 25 lat. Po tym czasie pozostaje ci czekać na oficjalne anulowanie – po prostu przygotuj się na to, że w świetle obecnego prawa kredyt zostanie anulowany z powodu zbyt małego przychodu.

Czy nie powinno się o tym mówić głośniej? Dlaczego o tym wcześniej nie wiedziałam?

To zbyt skomplikowane, żeby o tym opowiedzieć albo napisać. Szczegółowość całego dokumentu wprowadza istny chaos. To wszystko jest po prostu niezrozumiałe. Myślę, że ludzie powinni dopilnować wytłumaczenia im wszystkich zasad. W tej chwili całość przebiega rutynowo, ale nie o to w tym przecież chodzi.

Wygląda więc na to, że koleś, który napisał artykuł do „NYT", był idiotą?

Podczas protestów na Wall Street rozmawiano o zorganizowanej akcji masowego wstrzymania płatności. To byłby prawdziwy protest, ale i prawdziwe ryzyko. Wstrzymując płatności za kredyt, nie uciekniesz od odpowiedzialności ani nie poprawisz swojej sytuacji. Stanie się na odwrót: pogorszysz swoje położenie, będziesz niewolnikiem kredytu tylko dlatego, że chciałaś zwrócić uwagę na problem wysokich kosztów edukacji.

Reklama

Chodzi o to, że w jego wypowiedzi nie było żadnych sensownych argumentów, a jedynie stwierdzenie: „Posiadanie wielkiego kredytu to nie problem". To brzmi jak beznadziejna porada, biorąc pod uwagę to, co mi powiedziałaś.

Zależy, jakim kosztem chcesz osiągnąć swój cel. Jeśli chodzi o państwowe pożyczki studenckie, w takiej sytuacji zabiorą ci pieniądze i nigdy nie dadzą spokoju. Jeśli żyjesz z dala od cywilizacji, to właściwie możesz tak zrobić, ale jeśli jesteś zwykłą osobą, która będzie chciała wziąć kiedyś kredyt hipoteczny, pewnego dnia pożałowałabyś tej decyzji. Mogło też chodzić o kredyt w wielkim banku, który nie ma tylu możliwości ściągnięcia długu co rząd. Zresztą to i tak tylko pieniądze. Nie pójdziesz przez to do więzienia ani nie zabiorą ci dzieci. Płać albo nie płać, ale warto, żebyś wiedziała, co podpisujesz przy podejmowaniu takiej decyzji.

Według ciebie 18-latek powinien brać kredyt czy nie? Może lepiej pójść do Community College (zawodowej szkoły policealnej)?

Według mnie ludzie powinni dokładnie przemyśleć, ile są w stanie wydać na edukację oraz rozważyć tańsze opcje edukacyjne, które spełnią ich wymagania i potrzeby. To ciężka decyzja, tym bardziej – jeśli podejmowana w tak młodym wieku.

Wszystkie przeprowadzone badania pokazują, że lepiej ukończyć studia. Jeśli dostaniesz dyplom, masz większe szanse na komfortową sytuację finansową. Szybciej dostaniesz pracę i więcej zarobisz, nawet po odjęciu raty kredytu studenckiego. Oczywiście pożyczka zmniejszy przychód, ale nie aż tak bardzo. Większość z nas byłaby w znacznie gorszej sytuacji, gdyby nie studia i pożyczki studenckie. Oczywiście, marzenia spełniłaby darmowa edukacja. Jest inaczej i trzeba pogodzić się z taką sytuacją. Więc jeśli nie pochodzisz z bogatej rodziny, edukacja to jedyna droga, żeby dostać wymarzoną pracę i ustatkować się w życiu. Chyba że jesteś drugim Markiem Zuckerbergiem – wtedy nie potrzebujesz studiów.

Warto też pamiętać, że najdroższy uniwersytet nie zawsze jest najlepszy. Często istnieje wiele tańszych alternatyw, które są równie dobre. Młodzi ludzie zwykle nie rozumieją, że pożyczkę trzeba spłacić i ma ona zapewnić dostęp do studiów, na które ich nie stać. Założenie, że zdają sobie z tego sprawę, jest co najmniej głupie.

Śledź Allie Conti na Twitterze.