Pjus – Słowowtóry

Cofnijmy się o ponad 10 lat – Pjus, raper znany z formacji 2cztery7, traci słuch. Rozpoczyna się żmudny, niezwykle trudny okres walki o zdrowie, zaznaczony łzami i wszczepieniem dwóch implantów słuchowych. W 2009 roku jako pierwszy na świecie człowiek z cyfrowym słuchem nagrał płytę. “Life after deaf” było dla Karola początkiem solowej kariery, a zarazem jej… końcem. Końcem przynajmniej w kontekście rapowania. O ile ze słuchem sytuacja się ustabilizowała, to niedługo po premierze albumu raper zaczął tracić głos. W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że dobił do ściany, dalsze rapowanie nie będzie możliwe.

O ile niczym nadzwyczajnym nie są w hip-hopie płyty producenckie, ba – to integralna i bardzo lubiana forma wyrazu artystycznego, o tyle album ghostwriterski to była dotąd kompletna abstrakcja. Mogliśmy sobie wyobrażać, że artysta pisze pojedyncze kawałki dla innych twórców na ich longplaye, mogliśmy mieć nadzieję na przykład na zbiory opowiadań czy felietonów w wydaniu, strzelam tak z głowy – Łony, Eldoki i Tego Typa Mesa (on nawet w sumie to zrobił!), o tyle płyta? Pełnoprawne, długogrające wydawnictwo, a nie okolicznościowa EP? Wydawało się to, chociażby z przyczyn logistycznych, czymś niemożliwym.

Videos by VICE

Okazało się jednak, że niemożliwe nie istnieje. Karol napisał teksty, wybrał producentów, dopasował do wszystkiego raperów i wokalistów, a efekt robi kapitalne wrażenie. Zaczyna się od funkującego “Callarm” z cwaniackim Sobotą, kapitalnie wykorzystującym w tym kawałku melodyjność swojego głosu. Przez chwilę możemy się poczuć jak pod budką z piwem na Ząbkowskiej w sobotni poranek, ale już za moment całkowita zmiana klimatu – Głośny serwuje bit niczym z klasyków Boot Camp Clik, kapitalnie uzupełnia go trąbka Radka Nowaka, a Ras nawija “Z tłustymi i w tłuszczy”, czyli cięty komentarz na temat ludzkiej pazerności, konsumpcjonizmu, czerpania z możliwości, jakie stawia życie w wielkiej metropolii, w czysto hedonistyczny, bezrefleksyjny sposób.

Do kosmosu, świata abstrakcji, podróżowania nocą miastem zaprasza nas po chwili niezwykle klimatyczny bit Lux Familiara i kapitalnie do niego dopasowani Abel i Rosalie. “Złowo” oraz “Falkontent” (znów Lux Familiar!) to naprawdę niesamowicie mocne punkty programu. Obracający się na co dzień w footworkowej stylistyce producent stworzył bity będące czymś à la spotkanie się upalonego, leniwego J Dilli z wizją muzyki DJ-a Rashada. Ależ to przyciąga!

I tak mógłbym w zasadzie o każdym z numerze z osobna. O tym, że Pelson w “Niewielkiej warszawskiej” brzmi jak na “Sensi” sprzed dwunastu lat (zasługa to też funkowej bujanki zaserwowanej przez Głośnego), że Sarius wbił na bit do “Odpysków” jak dzik w żołędzie, że Tymon Tymański to, a Martina M tamto, a już Ten Typ Mes to hoho. Mógłbym, ale nie chcę psuć wam zabawy i czystej przyjemności, jaką jest odsłuch albumu.

Pomimo tego, że “Słowowtóry” to koktajl, na który składa się kilkadziesiąt smaków, nie miejcie obaw o to, iż jakkolwiek się ze sobą kłócą. Oczywiście mamy do czynienia z kompilacją, momentami mniej lub bardziej abstrakcyjną w warstwie lirycznej, ale historie z krążka układają się w całość, tworzą zwarty zbiór świetnych piosenek. Tylko Karol wie, ile z tego jest ilustracją jego własnych przeżyć, a ile fikcją literacką, spełnieniem ambicji na polu ghostwriterskim.

Żonglerki słownej tu więcej niż piłką na Copacabanie, od dwuznaczności można dostać zawrotów głowy, za to stosunkowo mało – jak na Pjusa – wycieczek politycznych. I to też warto podkreślić. Dla Karola te kwestie, tak jak i historia czy życie społeczne, to wciąż bardzo istotne materie. Nie chciał jednak najwyraźniej wsadzać gości w swoje buty, dopuszczać do sytuacji, która nie byłaby dla nich komfortowa. To nad wyraz dojrzałe podejście, wyraz szacunku dla zaproszonych artystów.

A ponad wszystkim to też bardzo ciekawy przykład dla ludzi z (nie tylko) rapowego podwórka, jak wiele daje zaproszenie na płytę zestawu producentów z przeróżnych środowisk, o ile ma się pomysł na wykorzystanie ich talentu. Na “Słowowtórach” mamy wszystko – boom bap, future soul, elektronikę, wycieczki rockowe. I nic nie zgrzyta, nic się ze sobą nie gryzie. A że wymaga od słuchacza otwartej głowy? Cóż, Bogiem a prawdą w przypadku działalności Pjusa to nigdy o innego odbiorcę nie chodziło.

Obserwujcie Noisey na Facebooku, Twitterze i Instagramie.