Syreny Warszawy

Moje życie z Warsaw Sirens

Do historycznego kicku zostało kilka minut. W powietrzu unosi się delikatny zapach potu. Czarno-biało-różowe postaci nerwowo krzątają się po szatni. Mocują pady, ochraniacze, poprawiają strój. Na głowach lądują ogromne kaski z metalowymi kratami. Oplastrowane palce znikają w rękawiczkach, drobne kolana ściskają czarne ortezy, plastikowe szczęki zniekształcają uśmiech. „Huddle up!” Dłonie układają się jedna na drugiej. Starannie pomalowane oczy błyszczą zza krat. Donośny krzyk wypełnia pokój: „Raz, dwa trzy. Syreny!”

Świeci słońce, wieje silny wiatr. Chmury szybko przesuwają się nad murawą. Trójkolorowa grupa z piskiem wybiega na stadion. Trybuny pękają w szwach. Mężczyźni w różowych koszulkach wiwatują. Drużyna ustawia się przed linią. Po przeciwnej stronie czekają już Molosses. Spiker wypowiada decydujące słowa: „Pierwszy kick off, historyczne przejęcie!”.

Videos by VICE

Najważniejszy jest cel

Wszystko zaczęło się w 2012 roku. Trochę z zazdrości, trochę z chęci pokazania, że nie tylko mężczyźni mogą grać w futbol amerykański. A trochę z nudów, bo ile można tylko kibicować, podawać kawę i opatrywać rany swoim chłopakom – grupa dziewczyn postanowiła opuścić trybuny i wyjść na boisko. Przekonały chłopaków z Warsaw Eagles, Crusadres, Sharks, by zaczęli je trenować. W sierpniu spotkały się po raz pierwszy już jako zawodniczki. Okazało się, że jest potencjał. Zaczęła się seria naborów. Na trening mogła przyjść każda, bez względu na masę czy formę. Z dziesięciu dziewczyn wracała jedna, może dwie. Przegryzały fakt, że muszą „spiąć pośladki” nie tylko na murawie, ale również w życiu. Wydać 2-3 tysiące złotych na sprzęt, zrezygnować z imprez, kilka godzin w tygodniu przeznaczyć na treningi. Złapały bakcyla. Pierwsze miesiące, rok to był szał. Z czasem entuzjazm zaczął opadać. Zabrakło najważniejszego – celu. W Polsce nie było z kim grać. Poza Warszawą powstało tylko kilka niewinnych inicjatyw utworzenia formacji damskiego futbolu. Jak się okazało, zbyt niewinnych, by dłużej mogły się utrzymać. Trzeba było uderzać za granicę. Zarząd zdecydował się na drużynę francuską – Les Molosses d’Asnières (Molosy z Asnieres). Dla obu formacji miał to być pierwszy mecz w historii. 10 maja na stadionie OSiR Bemowo doszło do historycznego spotkania.

I kwarta – „Nie gramy tutaj o złote gacie”

Mija kilka sekund – pierwsze powalenie. Syreny rzucają się na Francuzkę, która niebezpiecznie zbliża się z piłką do ich pola punktowego. Na trybunach rozlega się krzyk: „Let’s go Sirens, let’s go!” Z każdą minutą Molosses są coraz bliżej celu. Akcje trwają krótko. Piłka uparcie wraca w ręce Francuzek.  Stało się. Historyczne punkty dla gości. Trenerzy Syren od razu reagują na sytuację. Kolejna wymiana zawodniczek, kolejne uwagi. Dziewczyny tylko potakują i biegiem wracają na środek boiska. Trener główny Przemek Wolski obserwuje grę ze spokojem. Czasem coś mu się wyrwie, częściej wybuchnie śmiechem. Stara się wyluzować Syreny: „bawcie się, nie gramy tutaj o złote gacie, gramy dla funu, dla kibiców”. Twarz Roman Pichety – trenera obrony – pełna jest powagi. Dla niego to prawdziwy mecz. Nerwowo porusza się wzdłuż linii boiska i obserwuje kolejne akcje. Dziewczyny są spięte. Jedna z Syren już doznała poważnej kontuzji. Siedzi na rozłożonym przy ogrodzeniu łóżku do masażu. Drużynowy fizjoterapeuta Olek bada kolano. Jest spuchnięte i całe posiniaczone. Dla tej Syreny mecz już się zakończył.

Biją cię w domu czy co?

– To jest damski sport? Damski sport to balet, jazda figurowa, taniec towarzyski! – cytuje swojego narzeczonego Marta Szemiot i jak zwykle głośno wybucha śmiechem. Ale wspiera ją, na urodziny zrobił jej ogromną niespodziankę. – Razem ze znajomymi złożył się dla mnie na pada – opowiada. Marta to drobna blondynka o bujnej czuprynie. Na boisko trafiła wprost zza biurka w korporacji. – Chciałam sobie zrobić prezent na 30-stkę, kiedyś byłam w szkole sportowej i po wakacjach stwierdziłam – a co tam, spróbuję – opowiada. Po pierwszym treningu myślała, że wypluje płuca. – Nie mogłam się ruszać przez kilka dni, ale było tak fajnie, że musiałam wrócić.

– Podobnie swój pierwszy trening wspomina Karolina „Pato” Cieślak – nieustraszona „chłopczyca” o delikatnym głosie – jedna z najlepszych zawodniczek obrony. – Przez tydzień nie mogłam usiąść, takie miałam zakwasy – śmieje się. – Ale z drugiej strony ten ból był świetny – dodaje. Pato na Syreny trafiła przypadkiem. Szukała sportu, który pomógłby jej w walce z astmą. – Najpierw myślałam o sportach walki, ale któregoś dnia kolega wysłał mi informację, że jest rekrutacja do Warsaw Sirens – opowiada. Zawodniczka nie wie jeszcze, co chce robić w życiu, obroniła licencjat z fizjoterapii, ale to chyba nie to. Jedno wie na pewno – chce grać w futbol. – Zrobiłam to, żeby się lepiej poczuć – zwierza się – I znalazłam swoją pasję.

– Wysoka i, jak sama o sobie mówi, „o przeciętnych rozmiarach”, Aleksandra „Lusz” Maj, w Syrenach jest od samego początku. Kiedy przyszła po raz pierwszy, nie spodziewała się, że zostanie – za cokolwiek się zabierała, prędzej czy później to porzucała. Grała w siatkówkę, w koszykówkę, dużo tańczyła – dance hall i jazz. – To takie śmieszne, że kiedyś rozciągałam się jak baletnica, a teraz biję się w padach i kaskach – mówi podekscytowana. Lusz została z Syrenami, ponieważ chciała się zaangażować w coś na poważnie. – To nie jest jak taniec, tutaj jestem odpowiedzialna za całą drużynę. Jeśli przyjdę nieprzygotowana, odbije się to na wszystkich – tłumaczy. Ale jest Syreną również z innego powodu. – Chcę udowodnić, że mogę być kobietą i jednocześnie dobrą zawodniczką – mówi i  dodaje: „Nie trzeba być babochłopem, żeby grać w futbol”.

Czasem lepiej być szybkim i zwinnym, jak jedna z najdrobniejszych zawodniczek Syren – Patrycja „Pati” Mirecka. 1,60 cm wzrostu, 54 kilo wagi i starannie zrobiony makijaż. – Mężczyźni wybuchają śmiechem, gdy dowiadują się, że gram w futbol amerykański – opowiada. Zaczynała od kick boxingu, ale brakowało jej biegania. – Futbol łączy w sobie i bieganie, i agresję, od razu poczułam, że muszę tu zostać – dodaje. Pati interesuje się nie tylko futbolem. – Uczę się w technikum lotniczym, na razie na mechanika, ale może kiedyś zostanę pilotem – opowiada, ale nie ukrywa, że to właśnie futbol sprawia, że chce jej się rano wstawać. Chciałaby być najlepsza, naprawdę zaistnieć. – Myślę, ze wszystkie pragniemy coś udowodnić – dodaje. – Na przykład to, że wcale nie jesteśmy takie miękkie, jak myślą niektórzy faceci.

II kwarta – „Ruuuuuun!”

– Jakie one są wielkie i ciężkie – wypowiada między jednym oddechem a drugim Pato. Właśnie zeszła z boiska. Pot cieknie jej po twarzy. Trenerzy z niepokojem patrzą na ogromne Molosses łapiące Syreny wpół i rzucające je na ziemię. Starają się ocenić ich poziom, wymyślić strategię. – Jesteście od nich szybsze – wybiegajcie je do końca – radzi trener Roman. Po kilku minutach jednak następuje kolejny touch down Francuzek. „Let’s go, Sirens, Let’s go! – krzyczy do mikrofonu spiker, nie pozwalając kibicom ostygnąć. „Ruuuuuun!” – dodaje swoje trzy grosze podekscytowana Lusz, gdy tylko któraś z Syren złapie piłkę i rzuci się do biegu. Zupełnie inaczej reaguje Pati. Koncentruje się na grze. Za linią boiska przez cały czas stoi Marta. Dziś nie gra. Na jednym z ostatnich treningów niebezpiecznie się przewróciła. Diagnoza: zwichnięta łękotka. W stroju zawodniczki przechadza się po murawie i obserwuje powolne i dwa razy większe od Syren czarnoskóre Moloski.

Walić tak mocno jak się da

-Trzeba być trochę nienormalnym, żeby to robić, nie świrem, ale nienormalnym – mówi Lusz. Futbol polega na przemieszczaniu się z piłką przez boisko z jednego końca na drugi. Zawodnik ofensywy drużyny atakującej stara się umieścić piłkę w polu punktowym przeciwnika. Zadaniem defensywy drugiej drużyny jest go zatrzymać. W każdy dozwolony sposób. Jak trzeba, to „walnąć” z bara. Jak trzeba, to powalić na ziemię. Jak trzeba, to dobić do „podłogi”. Bez skrupułów. Bez zawahania. Bez tego, o czym Syreny nie potrafią zapomnieć – strachu o ciało. Własne, ale przede wszystkim koleżanki z drużyny. Bo to „na niej” muszą trenować do samego meczu. Ona dostanie największy wycisk. Żeby potem, jak mówi trener Roman, „dotyk Francuzek był dla niej niczym najdelikatniejszy pocałunek”.

Pato nie ma skrupułów, żeby staranować wszystkich po kolei. Powtarza ze śmiechem: „To jest zabawa, więc bawmy się na całego!” Raz złamała koleżance nogę – Zderzyłam się z nią i niefortunnie upadła – mówi i dodaje ze smutkiem – To był jej pierwszy trening. Już nie wróciła. Zawodniczka stara się nie oszczędzać innych – Jak zaczynają się jakieś przepychanki z koleżanką , to mówię jej: No pier……” mnie! Masz szansę!  Syrenom imponuje, że Pato tak potrafi. – Nie ma wyjścia, musimy w sobie wyrobić tę waleczność.

Lusz najbardziej boi się złamania. – Nigdy w życiu nic nie złamałam, wolałabym, żeby tak zostało – mówi. Tak poważne wypadki zdarzają się rzadko, najczęściej zawodnicy doznają wielokrotnych kontuzji; kolan, kostek, nadgarstków. Są i mniejsze urazy – wybite palce, oderwane paznokcie. I siniaki, wszędzie i bardzo dużo. – Jak było ciepło i ściągałam marynarkę w pracy, to wszyscy robili wielkie oczy – opowiada Marta. – Myśleli, że w domu mnie biją – śmieje się, a za chwilę dodaje z powagą – Ten sport nie jest jak inne, tu musisz się nastawić, że będzie ból i o nim nie myśleć.

– Futbol jest bardzo agresywny, żywiołowy i wyczerpujący. Kobiety z natury takie nie są – tłumaczy trener Roman. – Jak facet się wkurzy, to musi w coś walnąć, kobieta co najwyżej nakrzyczy – opowiada. Większość dziewczyn bardzo długo uczy się taklowania, czyli rozpędzonego zderzenia z drugim człowiekiem. – Nie czują tego, wychowywane są w przekonaniu, że przemoc fizyczna jest zła – tłumaczy. Trenerzy starają się odwrócić sytuację – Mówimy im, że właśnie oszczędzając koleżankę, wyrządzają jej krzywdę – tłumaczy. – Koleżanka nie podziękuje im za to delikatne traktowanie, gdy dostanie ostry wycisk od Francuzek. Mają walić tak mocno jak się da.

III kwarta – Trzeba cisnąć

Dziewczyny badają obrażenia. Lusz „napier… trochę ręka, ale trochę też nie, bo wciąż jest adrenalina”. Jeszcze mogą odrobić straty, ale muszą cisnąć. Milczący na meczu Przemek zabiera głos: „Nie popełniajmy głupich błędów. Druga połowa to jest nowy mecz. Zaczynamy od zera. Wynik to jest bajka.” Na trybunach rozlega się krzyk: „Kto wygra mecz? Sirens! Kto wygra mecz? Sirens!” Po jednej z ostrzejszych akcji zawodniczka Molosses długo się nie podnosi. To pewne – o własnych siłach nie zejdzie z boiska. Podjeżdża do niej karetka. Wszystkie dziewczyny klękają na jedno kolano. Nie wstaną, dopóki ranna nie opuści boiska. Po długiej przerwie gra jak gdyby nigdy nic toczy się dalej. Ale to nie ostatnie uklęknięcie zawodniczek. Kolejna akcja i z ziemi nie podnosi się Lusz. Zaryła głową o ziemię, gdy ogromna Molosses „przytuliła ją na misia”. Ma podejrzenie wstrząśnienia mózgu. Olek bada ją na łóżku. Mimo bólu, rozgrywająca nie traci dobrego humoru. „Gdzieś tu była moja mama. Pewnie poszła zapalić… Będzie znowu, po co ty grasz w ten męski sport!”. Po chwili zwraca się do jednej z koleżanek: „Zdobądźcie dla mnie touch down. Ostatnie życzenie umierającego!” 

Moja niedziela z Warsaw Sirens

– Wstaję o 8 rano w niedzielę. Wyczołguję się z mojego ciepłego łóżeczka, stoję, marznę i krzyczę. Czy mnie to jara? Pewnie, że tak – opowiada trener Roman. Z futbolem amerykańskim związany jest od czasów młodości. 20 lat zajmuje się tylko trenowaniem. Otwarcie przyznaje, że przez cały ten czas nie zarobił złamanego grosza. Dziewczyny to dla niego nowe wyzwanie. Mimo że nieraz słyszał, że „futbol amerykański nie jest dla bab”, w ogóle się tym nie przejmuje. – Tacy ludzie mają problemy z własnym ego – mówi. – Ja jestem bardzo pewny swojej męskości, dziewczyny są fajne i bardzo chłonne wiedzy – podkreśla. Skupia się wyłącznie na trenowaniu Syren. Podobnie jak trener główny – Przemek, którego dziewczyna gra na pozycji rozgrywającego. Żartuje, że zamiast słyszeć słowa krytyki, co chwilę uzupełnia listę chłopaków chętnych do bycia jego asystentem. – Jeżeli znalazła się grupa kobiet, która chce grać w futbol amerykański, to dlaczego nie grać w futbol amerykański? – przekonuje i podkreśla, że dziewczyny naprawdę są w to wkręcone.

Na półtora miesiąca przed meczem żyły tylko nim. Trenowały dwa razy w tygodniu, po półtorej godziny we wtorkowe wieczory, po trzy godziny w niedziele. Bez względu na pogodę czy temperaturę. Oprócz tego spotkania z psychologiem i ćwiczenia we własnym zakresie – bieganie, siłownia, rozciąganie. Cały weekend majowy spędziły na kampie – po trzy treningi w ciągu dnia. Oprócz tego – zajęcia teoretyczne, rozmowy z trenerami.

– Ćwiczę, trzymam dietę, robię to wszystko nie tylko dla siebie, ale też dla drużyny – opowiada Marta. Mimo że jest śpiochem, wstaje w niedzielę o 7 rano i jedzie na trening, a we wtorki robi wszystko, żeby tylko z pracy zdążyć na spotkanie. – Zrezygnowałam z imprez w weekend, bo rano trening, a potem jeszcze idziemy na mecz chłopaków – mówi i dodaje – Cała niedziela z Warsaw Sirens… a następnego dnia rano do pracy – opowiada.

– Gdy jeszcze mieszkałam pod Warszawą, to po treningu w domu lądowałam około północy – opowiada Pato. – Szybki prysznic, spać, a na 8 już do szkoły – dodaje. W wakacje zrobiła sobie przerwę. Długo zastanawiała się, czy wrócić. Wróciła. – Chwilę później okazało się, że będziemy grać mecz i do tego z Francją – rozpiera ją duma. Zdaniem Pato nie liczy się, jaki będzie wynik, ważna jest zabawa i to, żeby pokazać ludziom, że futbol jest fajny i sprawić, żeby wreszcie przestali mylić go z rugby.

IV kwarta – Ból, krew i łzy

Dziewczyny są coraz bardziej zmęczone i obolałe. Z pola gry schodzą kulejąc. Na kolejne punkty zdobyte przez Molosses odpowiadają milczeniem. Ale pojawia się szansa. Czarno-biało-różowa zawodniczka próbuje przebić się z piłką przez mocarny tłum. Trybuny szaleją. Dziewczyny piszczą. Mocne uderzenie Molosses w ułamku sekundy powala ją na ziemię. Gwizdek. Francuzki oddalają się. Zostaje tylko leżąca Syrena. Koleżanki obserwują zdarzenie zza linii. Nie wolno im wejść w pole gry. Nawet nie wiedzą, która leży. Przemek zachowuje spokój. I tak jej nie pomoże. Mijają długie minuty. Syrenie rozcinają pada. Ląduje na noszach. Z pozycji leżącej wyciąga w górę ręce i macha do wszystkich. Dziewczyny krzyczą, kibice wiwatują. Ale to już koniec walki. Drużyna otrzymuje jasne polecenie – dość kontuzji na dziś. W milczeniu grają do samego końca. Gdy wybrzmiewa ostatni gwizdek, rozlega się radosny okrzyk Molosses.

Syreny gratulują gościom z uśmiechem. Ale między sobą nie ukrywają smutku. Pati nie udaje się powstrzymać łez. Ktoś podaje jej piłkę. Drobna Syrena uśmiecha się, podpisuje ją i rzuca w stronę publiczności. To jej pierwszy autograf. Obolała i zmęczona Lusz lekko się uśmiecha. Marta gratuluje dziewczynom dobrej gry. Pato już czeka na kolejną. Jeszcze tylko wspólne zdjęcie, a potem zimny prysznic i do knajpy – odreagować. Zanim jednak Syreny zejdą z murawy, usłyszą obowiązkowe słowa otuchy od trenerów. Ale nie te na długo pozostaną w ich pamięci. Zapamiętają inne, wypowiedziane kilka sekund przed meczem przez trenera Romana. Po nich niejednej Syrenie za metalowymi kratami zaszkliły się oczy.

„Nie ma takiego miejsca na świecie, gdzie wolałbym teraz być. To jest skutek waszej ciężkiej pracy, waszego poświęcenia, potu, łez, również krwi. Ale to nie jest koniec. To jest koniec początku. Pierwszy etap, pierwszy mecz. Nieważne, jaki będzie wynik, wy już jesteście wygrane.”

Dziewczyny wyciągają ręce, kładą dłonie jedna na drugiej. Krzyczą, głośniej niż kiedykolwiek: „Raz, dwa trzy. Syreny!”