Autorzy artykułu z trzema muszkieterami inseminacji, Waldkiem, Panem Heniem i Dawidem.
Dawno temu w dalekiej Persji żyły dwa konie, klacz i ogier, które wygrywały wszystkie gonitwy. Wystarczyło je skojarzyć, by stworzyć jeszcze szybsze stworzenia. Kłopot w tym, że właściciele koni, dwaj wezyrowie, nie mogli dojść do porozumienia, do kogo mają należeć pierwsze źrebaki. Właściciel klaczy okazał się sprytniejszy. Kiedy ogier jego rywala miał kryć inne klacze, umieścił w pochwie jednej z nich gąbkę. Po wszystkim wyciągnął gąbkę, wycisnął z niej nasienie superogiera, i wstrzyknął je swojej superklaczy. Potomstwo pary…
Zaraz, zaraz! Jechaliśmy 400 kilometrów, by słuchać Baśni 1001 nocy? Nawet ten z nas, który przesadził poprzedniej nocy z żubrówką i myśli wciąż o zgubionym w zamieszaniu portfelu, a sam jest jednym wielkim cierpieniem, cały zamienia się w słuch. Henryk Ordanik, który opowiada baśń Szeherezady, zapewnia nas, że jest kluczowa dla naszej historii. Stale uśmiechnięty pan w średnim wieku patrzy na nas mądrymi oczami: „Nie będziecie panowie przecież pisać tekstu naukowego”. Siedzimy w wielkim gabinecie w dworku, a w zasadzie pałacyku, w miejscowości Borek Wielkopolski. Na ścianach trofea myśliwskie i wielki łeb żubra. Pan Henryk zarządza stąd wielkim gospodarstwem Korolew, dawnym PGR-em. To dlatego dworek, który stał niegdyś w pięknym parku, otaczają teraz bloki dla robotników rolnych. Państwowe Gospodarstwa Rolne w czasach komunizmu zatrudniały tysiące rolników. Z nadejściem kapitalizmu poupadały. Ich majątek przeszedł w ręce prywatne. Pan Henryk, dawny dyrektor jednego z PGR-u, miał kompetencje i pomysły. Zaczął dzierżawić, a następnie skupować PGR-owską własność. Po latach jest panem 3500 hektarów, człowiekiem zamożnym, pieniędzmi nie szasta. Range Rover Sport dyskretnie ukryty za podjazdem wygląda na jedyny kompromis z konsumpcjonizmem. Pan Henryk ma bowiem prawdziwą pasję: chce stworzyć nową rasę bydła, krzyżując największego ssaka Europy, agresywnego władcę kudłatych haremów, żubra, z poczciwą lokatorką obór, krową. To tak jakby ktoś chciał skrzyżować „Dzikość Serca” z „Rozważną i Romantyczną”, Mike’a Tysona z Eltonem Johnem albo „Borgiów” z „Rodziną Leśniewskich”.
Videos by VICE
Lew, postrach okolicznych traktorów, miłośnik krów, amator pieszych wycieczek po okolicy.
Pomysł na krzyżowanie domowego bydła z dzikimi kuzynami nie jest nowy. Pod koniec XIX wieku Leopold Walicki, ziemianin spod Grodna, krzyżował krowy z żubrami. Wyniki eksperymentów znane są tylko z opisów, więc pod koniec lat 50. XX wieku uczeni z Zakładu Badania Ssaków w Białowieży próbowali naukowo powtórzyć doświadczenia Walickiego. Okazało się to szalenie trudne. Żubry nie chciały kryć krów, z kolei żubrzyce owszem, pozwalały się kryć bykom bydła domowego, ale nie dopuszczały ludzi do swoich małych hybrydek. Kiedy szarżuje ważąca jedną tonę mamusia, nawet św. Franciszek by uciekł. Uczeni ustalili, że uzyskanie płodnego byka nowej rasy, jest bardzo trudne. W latach 70. projekt zarzucono. Pozostał katalog kłopotów oraz wyłoniona drogą plebiscytu w jednym z tygodników nazwa nowego stworzenia – Żubroń. Żeby ułatwić żubroniom pojawienie się na świecie potrzebna była pomoc Szeherezady, a raczej jej opowieść o dwóch wezyrach.
ŻUBROŃ REAKTYWACJA
Baśń, która uratowała życie mistrzyni opowiadań, wiele setek lat później podsunęła czytającemu ją Edwardowi Sumińskiemu, weterynarzowi z PGR-u w Łęknie, pomysł na inseminację krowy nasieniem żubra. Sumiński zastąpił gąbkę rozpuszczalnikiem o konsystencji śluzu, który wlewał w pochwę krowy przed kopulacją z żubrem. W ten sposób, po stosunku – u bydła jest to jedno pchnięcie – uzyskiwano 100 porcji nasienia, które wyciągano. Pan Henryk zna się na tych sprawach jak mało kto, a to dlatego, że był wtedy dyrektorem owego PGR-u i szefem Sumińskiego. Pan Henryk wie jednak, żeby utrzymać naszą ciekawość musi porzucić historię inseminacyjnych tricków. Nie ma już jednak powrotu do baśni. Teraz wkracza polityka.
Waldek tłumaczy jak skutecznie zapłodnić krowę nasieniem żubra.
Eksperymenty prowadzono po cichu, bez wiedzy władz. Jednak o sprawie, nie wiadomo w jaki sposób, dowiedzieli się Amerykanie, którzy oficjalnie zgłosili się do polskich władz z propozycją współpracy. Partyjni bonzowie byli bardzo zaskoczeni zapytaniem, bo sami nic nie wiedzieli o tym, co dzieje się „w terenie”. Wyciągnęli raporty z Białowieży i dali się uwieść mglistym obietnicom ekonomicznego cudu. Przecież takie bydło to rozwiązanie problemu chronicznego braku mięsa w mięsożernym kraju: żubroń daje więcej mięsa niż krowa, do tego mięsa lepszej jakości, nie potrzebuje pasz, bo zjada wszystko co rośnie, nie potrzebuje obory, bo może stać nawet na 30-stopniowym mrozie. Władza zakochała się w żubroniach i pokazała Amerykanom znak Kozakiewicza – w owych czasach nie pozdrawiano środkowym palcem. W obawie przed szpiegami, którzy mogliby podglądać prace nad Żubroniem, utworzono wokół PGR-u specjalne strefy ochronne. Kiedy stado Sumińskiego rosło za życzliwym przyzwoleniem władzy żubroniami zainteresowali się, łasi na mięso, towarzysze z ZSRR. Z Sumińskim spotkało się dwóch ludzi, „biolog i tajniak” jak ich określił, ale sprawa rozeszła się po kościach.
Przez lata 80. żubronie rozmnażały się dzięki trickom doktora Sumińskiego. Ich mięso można było zjeść w restauracji Bazyliszek w Warszawie. Pojawił się nawet pierwszy płodny samiec – pierwszy krok na drodze do samoreprodukującego się stada. Ale wtedy upadał komunizm, a wraz z nim PGR-y. Ich los podzieliły żubronie. Eksperymentalna hodowla była zbyt kosztowna. Nie zawsze dochodziło do zapłodnienia, często występowały poronienia. Innymi słowy krowy, które mogły zarabiać pieniądze, dając hektolitry mleka i rodzić bezpiecznie krowie jałówki, tracą swój potencjał, próbując wydać na świat jedno żubroniątko. Stado zostało podzielone i sprzedane. Drogi Sumińskiego i Ordanika rozeszły się. Sumiński pracował w innych gospodarstwach, Ordanik zajął się budowaniem swojego biznesu. Wciąż jednak myślał o żubroniach. W pewnym momencie starał się nawet odkupić resztki starego stada. Bez skutku – kilka lat temu padł ostatni byk. Stado Sumińskiego przestało istnieć. Smutne dzieje żubroni wywołują u tego z nas, który przesadził z żubrówką i zgubił portfel, serię smutnych myśli. Ale i pozostałym jest przykro.
Historia robi jednak zwrot, jak w amerykańskim filmie. Kiedy Ordanik zwrócił się do Sumińskiego z propozycją współpracy okazało się, że emerytowany naukowiec ma w swojej lodówce zamrożoną spermę żubra, którym krył 30 lat wcześniej krowy. To od tej spermy zaczyna się historia stada pana Henryka. Doktor Sumiński umarł niedawno, ale zdążył przekazać swoją wiedzę innym. Pan Henryk bierze do ręki telefon. „Waldek? Panowie mogą teraz podjechać?”. Czas stanąć oko w oko żubroniem i poznać uczniów Sumińskiego.
ŻUBROŃ: PIERWSZY KONTAKT
Pan Henryk snuje swoją opowieść w słonecznych pałacowych wnętrzach. W świecie teorii świeci słońce, w praktyce czeka nas konfrontacja z potęgą żywiołów. Kiedy ruszamy do pobliskiej wsi by zobaczyć żubronie, rozpoczyna się nawałnica. W strugach deszczu nie ma szans robić zdjęć, zwierzęta chowają się gdzieś pod drzewami, pakujemy się więc do pomieszczenia pracowników przedsiębiorstwa. Trzech gogusiów z miasta wymachujących iPhonami i Blackberrymi, z czego jeden wciąż rozpaczający po stracie portfela i naruszony żubrówką, kontra trzech ludzi, którzy biorą się z matką naturą za bary (oj ma mamusia bary), próbując stworzyć nowe zwierzę.
Pan Henio demonstruje rękawicę niezbędną podczas zabiegu pobierania nasienia.
Waldek Zakrzewski, kierownik od spraw bydła gospodarstwa Karolew: „Na dzień dzisiejszy jest tu 13 żubroni. Większość to samice o imionach Asia, Andzia, Lusia, Murzynka, Szczęściara, Nadzieja, Kropelka, Lalunia, Milunia. Byki to Edi, Dima, Waldek, Lew. Andzia ma imię żony dr. Sumińskiego”. Imiona zwierząt związane są z datami, imieninami, upamiętniają osoby i wydarzenia. „Lalunia i Milunia urodziły się 2 lutego” – ciągnie Waldek. „2 lutego, to mogłaby się nazywać Matka Boża Gromniczna” – wtrąca Dawid Prałat, inseminator dowcipniś. Nawet kiedy fachowo opowiada o sztucznej inseminacji (by pobrać spermę byka, trzeba wsadzić rękę w odbyt, wymacać macicę, wsadzić w pochwę specjalne urządzenie zasysające nasienie) nie może powstrzymać się od wesołego komentarza: „A dalej, to jak u ludzi”. Kiedy nalegamy, by panowie opowiedzieli coś o każdym ze zwierząt, Waldek zarządza: „To może konkretniej pan Henio”. Najstarszy z trójki, szczupły, zasuszony, lekko przygarbiony pan Henio Augustyniak opiekuje się zwierzętami na co dzień. Jego twarz wyraża jednak głęboką prawdę, którą posiadł każdy, kto ma do czynienia z wielkimi i niebezpiecznymi zwierzętami – „różnie bywa”.
„Strach jest?” – pytamy. Waldek opowiada o 700-kilowym Edim (nazwanym tak na cześć dr. Sumińskiego), który z miejsca przesadził 2,5-metrowe ogrodzenie i który do dziś nie pozwolił się nawet dotknąć, i o Andzi, która wykonała podobny skok. Poza Andzią i Edim reszta żubroni to raczej spokojne zwierzęta. „Żubroni praktycznie nie da się oswoić. Da się do nich podejść, ale nigdy nie będą oswojone. Lew był bykiem, który mając mniej niż 700 kg był oswajany. Jeździł nawet na wystawy. Jednak po przekroczeniu 900 kg już się baliśmy” – puentuje kierownik. Lew skończył właśnie pięć lat i waży już powyżej tony. Tak naprawdę zmienił się, kiedy po raz pierwszy skoczył, czyli pokrył samicę. Innymi słowy, kiedy przestał być cielakiem i stał się bykiem. „Uprawia bezpieczny seks” – żartuje Dawid, robiąc aluzję do jego bezpłodności. Tak czy inaczej Lew przeszedł ze świata Teletubisiów do świata MARVEL Jego najsłynniejszy wyczyn to obrócenie o 90 stopni traktora z przyczepą. „Złapał przy kole i machnął głową, o tak” – demonstruje pan Henio. Po prostu dwie tony żelaza przesunięte o kilka metrów jednym ruchem rogatego łba. Pan Henio wstaje, podnosi koszule i demonstruje bliznę, ślad po tym jak Lew zahaczył go, może ostrzegawczo, a może przez przypadek. „Panie Heniu, to ma pan jeszcze z partyzantki” – komentuje po swojemu Dawid.
Henryk Ordanik, właściciel gospodarstwa. Poza tworzeniem nowych gatunków lubi sobie czasem zapolować.
Deszcz nie przestaje padać. Konrad owija aparat w rękawice inseminatora – tak, tą, która wylądowałaby w odbycie krowy. My zawijamy się w folię malarską i ruszamy na pastwisko. Krowy i żubronie stoją zgodnie, ale od razu widać różnice. Żubronie mają potężne rogi i kudłate torsy. Zgodnie z przewidywaniami zwierzęta ignorują nas, poza Andzią i Edim. Andzia, która rządzi na pastwisku nie spuszcza nas z oka, a Edi wykonuje popisy biegowe. 700-kilowy sprinter zakończony parą rogów – to nie jest widok krzepiący, zwłaszcza dla tego z nas, który na wspomnienie żubrówki wciąż blednie. Waldek i Dawid wydają się spokojni, ale być może ich spokój bierze się ze spokoju pana Henia, który mówi: „spokojnie“. Ufamy panu Heniowi bezgranicznie, ale z ulgą przyjmujemy propozycję, by przejść dalej. Dalej znajduje się ogromna klatka ze stalowych prętów, którą zaprojektował chyba scenograf z „Parku Jurajskiego”. W środku trzy boksy. W dwóch kudłate żubry, które nie zaznały żubrzycy i dlatego chętnie „skaczą” na krowy. W trzecim – bohater większości opowieści, Lew. Może nieco niższy od swych wujów z puszczy, ale znacznie potężniejszy. Żubry wyglądają na lekkoatletów, żubroń jak zawodnik MMA. Jest trochę podniecony i zabiegi Konrada, by sfotografować przyjmuje bez entuzjazmu. Na szczęście nie szarżuje w naszą stronę, ale parę razy wali kopytem w ziemię wzbijając fontanny błota i popisuje się iście bokserskim balansem ciała. Nie to, żeby nas nie lubił. Jego ponad tonowe cielsko trawi ogień pożądania. Właśnie powrócił z długiej wycieczki. Dzień przed naszym przybyciem obszedł ogrodzenie na pastwisku i poszedł sobie do oddalonego o dwa kilometry gospodarstwa. Poszedł „poskakać”, bo do jego wrażliwych nozdrzy dotarła stamtąd informacja o rui.
„Czy jesteście dumni z tego, co robicie?”. Chłopaki uśmiechają się skromnie, a pan Henio jak zwykle potakuje i robi tajemniczą miną. Oto ludzie, którzy potrafią krzyżować krowę z żubrem.
ŻUBROŃ: RAPORT MNIEJSZOŚCI
Henryk Ordanik i jego team: Waldek, Dawid i pan Henio czekają na pierwszego płodnego byka. Jeżeli się to w ogóle zdarzy, to najwcześniej za kilka lat. Potem kilkadziesiąt lat trzeba będzie selekcjonować osobniki. Henryk Ordanik nie żałuje pieniędzy, tworzenie żubronia to kosztowna pasja. Udaje się jedno na 50 zapłodnień, a każde zapłodnienie to 25 000 złotych. Przed żubroniem i następcami ludzi z Karolewa i ich następcami długa i niepewna droga.
P.S.1. : Notka na Wikipedii jest krótsza niż ta z biografią Edyty Herbuś czy Kasi Cichopek. Ludzie zróbcie coś z tym!
P.S. 2.: Portfel się znalazł. Żubrówka wróciła do łask.
Zdjęcia: Konrad Ćwik
More
From VICE
-
Screenshot: HypeTrain Digital -
Gel -
Credit: Rob Dobi via Getty Images -
U.S. Coast Guard