Świeżo upieczony starosta powiatu wolsztyńskiego — Janusz Frąckowiak, wydaje się nie lada despotą. Za błąd, jaki jedna z urzędniczek popełniła w jego nazwisku, zadał jej karną pracę domową. Karę wielce upupiającą. Nieuważna pracownica urzędu miała napisać imię i nazwisko starosty dokładnie sto razy. Sprawę nagłośniło radio Merkury. Niestety materiał nie precyzuje czy obecnie przebywająca na urlopie kobieta pisała ręcznie. Pytanie o technikę zapisu jawi się tu jako kluczowe. Jeśli urzędniczka używała komputera, to równie dobrze mogła po prostu sto razy skopiować jego nazwisko, a wtedy walor wychowawczy diabły wzięli i podobne chochliki redakcyjno-urzędnicze nadal mogą się wkradać. To zaś jest oczywiście niedopuszczalne. Idąc więc logiką starosty: następnym razem można by ją na dzień cały wstawić do kąta (ew. komórki). Najlepszym wyjściem zdaje się zaś wprowadzenie rotacyjnego dyżuru kątowego, dla wszystkich w powiecie. Bo dlaczego nie? Tyle się teraz pisze o odpowiedzialności urzędniczej. Frąckowiak mógłby zostać takich zmian motorem, Wielkim (Wolsztyńskim) Sternikiem. Nie musiałby się więcej tłumaczyć „impulsem”, przepraszać, ani pudrować na „życzliwą” osobę. Bez pardonu wolsztyński Król Ubu, rozstawiałby ludzi po kątach. I jak mantrę powtarzał: „Hi! My name is… (what?) My name is… (who?) My name is… [scratches] Frąckowiak!”