Na pochodzącym z Iwonicza artyście występującym jako Kortez nie poznano się w talent show. Ale już trzy utwory wydane w pierwszej połowie roku jako “Jazzboy session” wzbudziły mały szumek. A “Bumerang” spowoduje, że szybko tej ksywki nie zapomnimy. Obycie kształconego muzyka łączy z magnetyzmem właściwym naturszczykom. Ma wszystko, by słuchacze o bardzo różnych preferencjach i odmiennych muzycznych potrzebach mogli stwierdzić “Cholera, wreszcie słucham polskiego popu”.
Za Korteza szybko mówi jego głos, pełen, wypełniający każdą przestrzeń jaką dostanie, pełen momentalnie uwiarygodniających emocji. Mówi do odbiorcy “ten typ musiał trochę przeżyć” i nie nudzi. “Wezbrane” śpiewanie z początku płyty to jedno, ale proszę tylko usłyszeć ile kruchości i czułości jest w “Od dawna już wiem”, poczuć lekkość wdzięcznie stąpającego “Z imbirem”, efemeryczność “Uleciało”, zastanowić się czy w “Niby nic” nie ma aby czegoś z Marka Grechuty.
Videos by VICE
“Bumerang” jest też zaskakująco dobrze napisany. Nawet cokolwiek dęta figura “z gitarą w kosmos” czy uruchamiające detektor pretensjonalnego linijki o tysiącach ludzi lodu skrzących się miejskim słońcu bronią się, być może dzięki barwie wokalu i jego wewnętrznej sile, ale jednak. W życiem pisanych piosenkach takich jak “Od dawna już wiem”, “Zostań” czy “Dla mamy” każde słowo jest po coś i działa tak, że w trosce o rozmycie makijażu nie polecam dziewczynom w dni z niskim ciśnieniem. Zwłaszcza pierwszy utwór, zapowiadający się na R.E.M.-owy snuj, koniec końców znakomity, to strzał w pysk. Również dzięki wersom “Te stare płyty weź, lubiłaś je / i tak na pamięć znam ich każdy dźwięk / dzieciom mów, ze tyram gdzieś na chleb / i kłam, i kłam, ze wciąż kochasz mnie, że chcesz”. Ale i poczynione w “Zostań” wyznanie “zostań, choć nie stać mnie na to wszystko, co możesz mi dać” potrafi zdruzgotać. Nie znaczy to, że płyta posługuje się szantażem emocjonalnym. Urokliwe, zmysłowe “Z imbirem” rzeczywiście pachnie bzem.
Z takim wykonaniem i takim tekstami (tu ukłony dla Agaty Trafalskiej) możliwy byłby sukces a cappella. Do tego wszystkiego “Bumerang” jest jeszcze chwytliwe skomponowany, zmyślnie i z dużym smakiem aranżowany, z szacunkiem do brzmienia realizowany. Tu się szanuje intymność Korteza, nie wchodzi mu w drogę, nie rywalizuje się z nim i go nie zagłusza. Ale te dzwony w powoli ruszającym “Wracaj do domu”, dynamizujące wejście gitary w “Ludziach z lodu”, cymbałki w “Z imbirem”, fantastycznie zorganizowane dęciaki w “Niby nic”, gra pizzicato w “Zostań”. Te idealne przejścia czyniące bardzo dobre jeszcze lepszym. To zakończenie w utworze tytułowym tak ładne, że aż człowiek zaczyna cmokać. Ech, długo pisać.
Przepraszam, że wracam (jak bumerang) co rusz do tych samych piosenek, niby tylko dziesięciu. To jednak nie tylko w tej recenzji. Prześladują mnie te melodie, słowa nucę pod nosem, wracam do numerów, by wyłapać smaczki, choćby miał być to cichutki dźwięk na trzecim planie. Tak, to jest ta płyta, którą możesz kupić na gwiazdkę każdemu członkowi rodziny. Przede wszystkim kupisz ją sobie, choćby za ostatnie pieniądze.