Na wydanej dwa lata temu epce, “Live Sessions EP”, numerów za wiele nie było, ale dostarczały tyle frajdy (zwłaszcza znakomity “Boom Boom”!), że ciężko było nie czekać na kolejne produkcje spod tego ładnego szyldu. I co? Nastał w końcu czas na prawdziwy test. Dla tych, którzy tęsknią za Sofą – ideał. Różnica jest tylko jedna. So Flow jest zwyczajnie lepsze.
Nieprzypadkowo warto wspomnieć na samym początku o “Live Sessions EP”, bo doskonale pokazuje różnicę pomiędzy epką, a daniem głównym w postaci longplaya “Parallels”, który z miejsca zostaje jedną z najciekawszych polskich płyt nie tylko tej jesieni (weźcie ze sobą “In the Middle” na spacer do parku), ale również całego roku. Album, który może i ma kilka wad, ale są nieistotne w kontekście całości będącej rzadko spotykaną fuzja klimatów Ninja Tune, Soulquarians (“Spring Tide”) i rodzimego hip-hopu spod szyldu Noona (“High Tide”).
Videos by VICE
Razić mogą gitary w “The Dawn” (w opozycji są te z new wave’owego “Low Tide”), bo nie do końca współgrają z bitem, a sama linia basu w końcowej fazie numeru jest delikatnie przesadzona. “Neuphoria” też nie do końca tutaj pasuje, a przeciętniactwem razi gościnny udział The Black Opera, które to… w pewien sposób poprawi swój występ w kilka numerów dalej. Co z pozytywów? Tych jest naprawdę sporo, bo w przeciwieństwie do tych kilku przeciętnych momentów są jeszcze piękna instrumentalna końcówka “Kalahari”, cinematicowy tytułowy numer oraz śliczna “Szejsza”.
Nie zapominajmy też o Jamallu Buffordzie, nad którym w mediach społecznościowych zachwyca się sam zespół. Nieprzypadkowo, bo pomimo niepasujących do całości politycznych wątków w tekście, “Immersive” jest zdecydowanie najjaśniejszym punktem “Parallels”. W taki oto sposób Buff1 “rozgrzesza” swoje The Black Opera, a jednocześnie przypomina o swoim istnieniu i cieszy, że dzieje się to na polskiej płycie.
Wypada rozkoszować się śpiewem wokalistki, Karoliny Teernstra, będącej najważniejszym punktem ekipy i najczarniejszym nowym polskim głosem od dawna. Bez wymuszenia, bez silenia się na Erykę Badu z jednej strony, czy na bardziej popowe klimaty à la Beyonce z drugiej. Trochę szkoda, że zabrakło odwagi, żeby całość nagrać w naszym języku, bo w ten sposób nie tylko rotacja byłaby o wiele większa, ale również sama leksyka w pełni mogłaby pokazać umiejętności wokalistki. Przykład? Proszę bardzo – “Latarnik”. Jedyny nieanglojęzyczny numer na płycie, na domiar “złego” najciekawszy. Nie przypomina to przypadkiem “Lata 2002” Coalsów, które znalazło się na “Tamagotchi”? Właśnie.
W kraju opanowanym przez kolejne elektropopowe miernoty i pozbawionych charyzmy bardów, So Flow z “Paralles” jawi się jako recepta na ambitny pop z czarnymi korzeniami. Bez wstydu można to grać u Gillesa Petersona czy w Worldwide FM, więc to chyba jest najlepszą rekomendacją. Bardzo mocne, więc do zobaczenie na koniec roku.
Obserwujcie Noisey na Facebooku, Twitterze i Instagramie.