The Internet: W muzyce chodzi o emocje i uczucia

Zdjęcia Paweł Zanio – Solovsky.com

To będzie mocno osobisty wstęp. Gdy pięć lat temu dostałem zlecenie napisania recenzji debiutu The Internet do internetowej “Machiny” (r.i.p.), podchodziłem dość sceptycznie. Bo początki mieli ciekawe, ale czuć jednak było konieczność ogromnej pracy do wykonania przed nimi.

Videos by VICE

Dwie płyty i dwie recenzje później stali się jedną z absolutnie najbardziej lubianych i cenionych przeze mnie grup. Radość z ich pierwszego w Polsce koncertu i możliwości pogadania z The Internet – nie do opisania. Nie ma więc co zanadto przedłużać. Przed wami, w jedynej w Polsce rozmowie do sieci, wokalistka Syd the Kyd i producent Matt Martians. Ludzie internety.

Współautorem wywiadu jest Grzesiek Dworakowski, człowiek odpowiedzialny za radiowe audycje Digital Meditation.

Noisey: Będziemy nudni, pogadamy tylko o muzyce.
Syd: Hahaha, w końcu. Zróbmy to!

Na próbie Jameel Bruner, wasz klawiszowiec, zagrał kawałek Flying Lotusa. Nie możemy więc zacząć inaczj niż od pytania o energię tego miasta. Los Angeles obecnie zjada resztę, muzycznie działacie w jakiejś innej przestrzeni.
Matt: Coś w tym jest. Miasta jak Los Angeles, gdzie muzycy cały czas się spotykają, dają ogrom możliwości i to jest spoko, bo mamy styczność z artystami którzy mają podobną wizję muzyczną. Ja oryginalnie nie pochodzę z LA, przeprowadziłem się tam pięć lat temu i wiem, że nie byłoby mnie dzisiaj w Warszawie gdybym nie zrobił tego ruchu. W tym mieście jest specyficzna energia i jeśli czegoś naprawdę pragniesz to w nim to dostaniesz.
Syd: Uważam, że jest tam specjalna atmosfera do współpracy. W Los Angeles każdy chce ze sobą tworzyć, czasami nawet za dużo, bo musimy powtarzać innym coś w stylu “stary, wyluzuj, nie potrzebujesz przecież trzech featuringów”.
Matt: Ta atmosfera się wytwarza, bo cały czas na kogoś wpadasz.
Syd: Wszyscy są na miejscu.
Matt: Jest tylko kilka klubów, gdzie wszyscy mogą być. Ostatnio był np. koncert z Robertem Glasperem, Thundercatem – ten typ ludzi i takie eventy dzieją się cały czas.
Syd: Idziesz tam, lądujesz na backstage’u i tak to się zaczyna.
Matt: To jest specyficzne uczucie, bo spotykasz ludzi na których się wzorowałeś i nigdy nie przyszłoby ci do głowy, że kiedyś będziesz się mógł z nimi bujać. Wcześniej byliśmy po prostu za młodzi, żeby być w tym towarzystwie. To się zmieniło. Jest takie miejsce, które nazywa się “The Lyric” w Los Angeles i oni realizują wiele super koncertów w tym typie muzyki, jak nasza. Atmosfera tego miasta łączy ze sobą ludzi i to się przekłada na to, że tworzą się nowe fale, co jest super fajne.

Jesteście świadomi tego, że jesteście częścią tej nowej fali i zmieniacie to jak będzie brzmiała muzyka z LA w przyszłości? Wiecie – Anderson .Paak, Stones Throw, Brainfeeder, Kendrick Lamar, Odd Future to elementy tego nowego tchnienia. Biorąc to pod uwagę, miłym zaskoczeniem było zobaczyć was wśród tegorocznych laureatów do nagrody Grammy. Jaka była wasza reakcja na tę nominację?
Syd: Byliśmy bardzo zaskoczeni. Wiem, że wiele osób siedziało do późna albo wstawało wcześnie rano, żeby zobaczyć kto został nominowany, a ja – jeśli mam być szczera – to nawet nie wiedziałam, że nominacje miały zostać ogłoszone tego dnia.
Matt: Ja też nie.
Syd: To było śmieszne, bo ktoś mi wysłał wiadomość, chyba nasza agentka Caroline “Hej nominacje zostaną jutro ogłoszone, czy jesteście podekscytowani?”.
Matt: (śmiech) Mój brat zrobił to samo, ja kompletnie o tym zapomniałem.
Syd: Kompletnie wyleciało mi to z głowy bo nie wierzyłam, że to w ogóle jest możliwe

To musi być niezłe uczucie. Trochę tak jakby w środku nocy zadzwonił do was Obama i zaprosił na herbatę do Białego Domu.
Syd: (śmiech)
Matt: Dla mnie to jest właśnie takie uczucie. Biorąc pod uwagę, że tak wiele osób robi muzykę. Pamiętam jeszcze z czasów szkoły średniej, że każdy się chwalił “ja robię muzykę”, “ja rapuję”, “ja śpiewam”, “ja robię to”, “ja robię tamto”. Jest tyle osób, które próbują i nigdy się nie przebijają. A ze mną jest tak, że nawet nie jestem wyszkolonym muzykiem, nie postrzegam siebie jako instrumentalistę. Jestem muzykiem bo robię bity czy poprawiam refreny. Dla mnie jako osoby niewyszkolonej w tradycyjnym graniu na instrumentach to szok.
Syd: Jako początkująca wokalistka też byłam zaskoczona. Zaczęłam śpiewać dopiero jak robiliśmy nasz pierwszy album “Purple Naked Ladies” i mam w głowie tych wszystkich niesamowitych wokalistów, którzy trochę stanęli w miejscu, podczas gdy my staraliśmy się zrobić coś nowego. To było bardzo interesujące i przez ostatni rok doszłam do wniosku, że w muzyce nie chodzi tylko o warsztat ale o emocje i uczucia jakie z niej wyciśniesz. To jest nie do opisania. Jeśli tylko talent wokalny by decydował o wartości muzyki, to mnie tutaj by nie było.
Matt: Mnie też (śmiech)

Nam się wydaje, że to może być nawet wasza przewaga, bo myślicie nieszablonowo i tutaj przychodzi nam na myśl wasz debiut “Purple Naked Ladies”. Muzycy sesyjni często poruszają się wyuczonymi schematami, a wy podeszliście do tego projektu ze świeżymi głowami i brzmi to tak, jakbyście mieli przy tym dużo zabawy.
Syd: Tak! Dokładnie.
Matt: Przy pierwszym albumie byliśmy w bardzo interesującym miejscu w życiu. To był moment, gdy rozpętało się to całe zamieszanie z Odd Future. U Syd wiele się działo, ja się przeprowadzałem do LA, więc to był dla nas szalony moment wielkich zmian. Przy całym ruchu związanym z Odd Future, The Internet to był nasz projekt poboczny, który mieliśmy z tyłu naszej głowy.

Z perspektywy fanów to też było zaskoczenie. W momencie gdy Odd Future przeżywało swój największy boom i każdy śledził kolejne szalone pomysły Tylera, Hodgiego, Left Braina nagle wychodzi The Internet, które było jak druga strona medalu, biorąc pod uwagę co robiła cała reszta.
Syd: I szczerze mówiąc to był powód dlaczego to robiliśmy. Skończyliśmy album i chcieliśmy wydać go za darmo, ale Clancy – nasz manager w tamtym okresie – i człowiek, który wciąż prowadzi Tylera, powiedział: “mamy umowę – wydacie pierwszy album w Odd Future Records i ten projekt rozsadzi ludziom głowy. Będą oczekiwać czegoś pokroju Odd Future mixtape, a to coś z innej bajki. Wszyscy będą zmieszani i to będzie zajebiste”. W sumie przyznaliśmy mu rację, że to może być ciekawe.
Matt: To było bardzo ryzykowne i do dziś dziękujemy Clancy’emu, bo on to wyczuł, my po prostu cały czas siedzieliśmy nad muzyką i nie wiedzieliśmy co się dzieje. Czasami potrzebujesz tej dodatkowej osoby z zewnątrz, która ma świeżą perspektywę i powie ci, że coś jest fajne. To mogłoby nie wyjść tak dobrze jak wyszło, gdyby ta dodatkowa osoba nam nie zasugerowała pewnych rzeczy. On był bardzo pomocny i wspierający. Nasz pierwszy album jest bardzo dziwny i pokręcony, a to dlatego, że ja i Syd byliśmy trzonem produkcji.

Ta płyta jest zwyczajnie pojebana (śmiech). Przy kolejnych słychać, że bardzo poszerzyliście zespół.
Syd: (śmiech). To jedna z większych różnic w naszej muzyce. Dokładnie tak.

Jak wchodzimy w tematy o Odd Future, to musimy zapytać – co do cholery jest z nowym albumem Franka Oceana?
Syd & Matt: (śmiech) Nie mamy pojęcia, ale pozdrowienia dla Franka, bo nie widzimy się już z nim tak często. Ale to dobre pytanie. Coś nam się wydaje, że możecie wiedzieć więcej od nas.

Wiemy tyle, że nic nie wiemy! Wracamy do was, szkoda czasu na ploteczki. Na “Ego Death” współpracujecie z Janelle Monae, Kaytranadą, Vic Mensą. Macie dobre ucho do świeżych osób na rynku, które tak samo jak wy próbują pchnąć muzykę w nowym kierunku.
Matt: Dobieraliśmy osoby z podobną energią, żeby to miało sens. Wiesz – zawsze możesz dograć kogoś na siłę, kogo nikt się nie spodziewa, ale nie chciałem aby występy gościnne zniszczyły odbiór całego albumu. Było kilka dużych nazwisk, które braliśmy pod uwagę i chcieliśmy aby to doszło do skutku, ale po fakcie zdaliśmy sobie sprawę, że tego nie chcemy, bo to by odebrało atmosferę całemu projektowi. Generalnie pozostaliśmy przy osobach, które znamy i naturalnie pasowały do albmu.

Tak pewnie było też z Yuną, czy Coco i Robinem Hannibalem z Quadron.
Syd: Yunę właśnie znaliśmy wcześniej, przez producenta albumu “Feel Good”. Wszystko to wychodziło naturalnie.
Matt: O tak, pozdrowienia dla Robina, dawno się z nim nie widzieliśmy, a ten gość też jest niesamowity.

Noisey: Nagrywaliście “Ego Death” w swoim mieszkaniu?
Matt: Też, ale generalnie to w wielu miejscach.

Czyli plotki, że nagraliście album u Matta w trzy tygodnie raczej nie są prawdą.
Syd: Teoretycznie tak, bo ja nagrałam wokale i chórki w trzy tygodnie, a wszystko inne zajęło znacznie więcej czasu.
Matt: Produkcja zajęła więcej czasu. Ona może nagrać teksty w trzy tygodnie, ale dobór bitów, muzyki zajęło dużo więcej czasu. Żeby mieć piosenki, które każdy zatwierdzi i powie, że są zajebiste, to było czasochłonne. Jak usłyszysz ten właściwy utwór to od razu wiesz, że on ma się znaleźć na albumie, ale to jest długi i trudny proces. Siedzieliśmy nad podkładami tak długo, że w pewnym momencie Syd już wymiękała.
Syd: Pamiętam jak walczyłam ze sobą przy pisaniu tekstów do “Feel Good”. Kiedy piszę sama, zajmuje mi to wiele czasu. Czasami mogę napisać utwór w 30 minut, czasami w 5 minut, ale w większości wypadków mam wers przez 2 miesiące.

Rozumiecie? Jeden wers przez dwa miesiące! Muszę się wtedy wyłączyć, żeby wrócić z tym idealnym refrenem, bo zwracam na to uwagę, żeby to co nagrywam na instrumental było warte. Nie chce mieć alternatywnych pomysłów na ten sam utwór. Wszystko co nagram i trafia na nasz album, to jest coś co nagle przychodzi do mnie. Wtedy wiem, że to jest to, że to jest perfekcyjne i to jest jedyna rzecz, która ma sens na tym bicie.

Matt: Tak samo jest z bitami. Każdy kto mnie zna potwierdzi, że ja słucham ich cały dzień, ciągle, na moich słuchawkach. Na “Ego Death” przesłuchałem prawdopodobnie dziesięć tysięcy bitów. Kocham muzykę, ale piosenki szybko mi się nudzą. Są utwory, które szybko przemijają, ale są też utwory nieśmiertelne. Mam zasadę, że jeśli mogę słuchać jednej piosenki te dziesięć tysięcy razy i wciąż mi się podoba, jak np. “Special Affair” – wtedy wiem, że to jest to.
Syd: Czułam, że “Feel Good” zajęło mi zbyt wiele czasu, dlatego przy “Ego Death” stwierdziłam, że jak mam te podkłady i mam po kilka wersów na każdy numer, to muszę usiąść z tymi skrawkami pomysłów z moim kumplem Nickiem. On pomaga mi pisać teksty i z jej pomocą jestem to w stanie poskładać w całość.

Jak jesteśmy przy tekstach piosenek z “Ego Death”, musimy zapytać o utwór “Penthouse Cloud”. Przywykliśmy do tego, że nagrywaliście piosenki o miłości, a tu nagle nagrywacie piosenkę zaangażowaną społecznie. To jest efekt tego, że jesteście zaniepokojeni tym co dzieje się obecnie w Stanach Zjednoczonych?
Syd + Matt: Nie tylko w Ameryce ale i poza. Jesteśmy zaniepokojeni wszystkim, o każdą nację, każdą rasę. Wszyscy powinni zwrócić na to uwagę. To co się dzieje na świecie daje do myślenia i zadajemy sobie pytania – czy to był plan stwórcy? Może tak powinno być? Może to normalne? Wiesz, może my po prostu stajemy się za bardzo uczuciowi, kto wie.
Matt: Staramy się robić teraz więcej piosenek w tym kierunku, no bo ile możesz zrobić piosenek o miłości? A są nowe tematy, których potrzebują ludzie i nie są o miłości, a też wpływają na emocje słuchaczy.

Jet Age Of Tomorrow jest do robienia muzyki o miłości (śmiech). [The Jet Age of Tomorrow to poboczny projekt Matta – od red.]
Matt: Że co??? (śmiech) Jet Age to jest mój projekt, ale to dziwne, że zapytaliście o niego, bo to jest druga strona mojego umysłu. Mam na nowy album już z trzy projekty utworów. Różnica pomiędzy The Internet a Jet Age jest taka, że z The Internet współpracujemy nad utworami w wiele osób, a z Jet Age wygląda to tak, że ja przychodzę z utworami, Hal przychodzi ze swoimi i składamy z tego pokręcony album. Jeśli nie teraz to na pewno wypuścimy coś w przyszłości.

Po wywiadzie członkowie zespołu zdradzili nam, że każdy równolegle pracuje nad swoim solowym materiałem.