Ktoś kiedyś powiedział do mnie „pokaż mi tatuaż osoby, a ja powiem ci, jaka ona jest”. Tyle, że to przecież działa w obie strony. Niektórzy wytatuowane ciało stawiają na równi z żywym dziełem sztuki, uchylającym rąbka tajemnicy na temat wnętrza i osobowości jego właściciela. Dla innych będzie to jedynie fanaberia, wakacyjny pomysł lub najwyżej atrakcyjna ozdoba, przykuwająca ciekawskie oko. To ta optymistyczna wersja.
Nie zabraknie bowiem ludzi z uszczypliwym komentarzem, którzy przestrzegą przed starością z dziarami (o zgrozo!), wytkną palcem lub zwyczajnie odprawią z kwitkiem na rozmowie kwalifikacyjnej o prace.
Videos by VICE
Nie róbmy jednak tragedii, bo przecież jest lepiej, mimo to wciąż zbyt łatwo demonizuje się igłę w tuszu, dyskredytując właścicieli wzorów na ciele, bo stereotyp to trochę taki tatuaż społeczeństwa, który poprzez niesprawiedliwe osądy szpeci obrazem samego siebie. Fajnie więc, że są ludzie, którzy odczarowują ten zły PR.
Marcin Domański w biznesie znany jest bardziej jako „Doman”. To wieloletni tatuator, którego spotkasz w warszawskim studiu Stara Baba Tattoo. To także zdobywca szeregu nagród i wyróżnień w swoim fachu, który ostatnio wziął udział w głośnej akcji społecznej „Tatuaże wolności”. Pomógł w niej dwóm dziewczynom zamazać nowymi wzorami wspomnienia po kryminalnej przeszłości.
Spotkaliśmy się w jego mieszkaniu, gdzie opowiedział mi o swoich początkach, rozwoju biznesu w PL, najgłupszym tatuażu jaki zrobił, boksie, muzyce i wspomnianym dniu, kiedy poznał bohaterki „Tatuaży wolności”.

Stara Baba Tattoo – DOMAN
VICE: Jak zaczęło się Twoja przygoda z tatuażem?
Marcin „Doman” Domański: Mieszkałem wtedy w Londynie na squacie. To było jakieś 7-8 lat temu. Z tego co pamiętam, był to chyba jeden z największy squatów w Londynie, który bardziej przypominał transatlantyk. W tamtym czasie pracowałem jako piercer w Barry Louvaine’s House Of Living Art na Wandsworth i chociaż jarałem się tatuażem, brakowało mi odwagi, żeby samemu spróbować. Dopiero starsza koleżanka z pracy, stwierdziła, że zrobi ze mnie tatuatora – twierdziła ze ma nosa do tego czy ktoś się nadaje czy nie. Od innej życzliwej mi osoby pożyczyłem pieniądze i kupiłem sprzęt. Ten sam człowiek użyczył mi też swojej nogi pod mój pierwszy tatuaż.
Co to było?
Gwiazdka, chociaż jej wykonanie było dalekie od prawidłowego (śmiech). No i tak, bardzo żmudnie, oszpecając kolejne osoby brnąłem do przodu, trwało to rok czy dwa lata.
Nie było strachu?
Byłem przerażony, ale znajomi przekonywali, że na kimś muszę się nauczyć. Cały czas dorabiałem marne grosze jako piercer choć już w innym studio na Camden. To była fabryka – przekłuwanie około 20 osób dziennie może zmęczyć. Pozwalało mi to jednak sterylizować narzędzia do tatuowania, kiedy szef nie patrzył. Nie wyobrażałem sobie, żeby tatuować niesterylnymi narzędziami, co u domorosłych tatuatorów było i jest powszechne. Po jakimś czasie dostałem pracę już jako tatuator w studio, również na Camden. Potem było kolejne i kolejne. Po jakimś czasie kolega z Warszawy, a mowa tu o Leszku (Bloody Tears), zapytał czy nie chciałbym wpaść i popracować w Warszawie przez miesiąc. No i ten miesiąc trwa już siódmy rok! Pracowaliśmy jakiś czas wspólnie z Leszkiem. Potem nasze drogi się rozeszły. W tym momencie współtworzę studio Stara Baba Tattoo – nie ja wybierałem nazwę. (śmiech)
Byłeś jednym z pierwszych w Polsce, który zaproponował klienteli tatuaż tradycyjny, oldschool. Dlaczego wybrałeś akurat taką stylistykę?
Od zawsze podobały mi się grube, czarne linie. Już jako dzieciak obrysowywałem wszystko grubym czarnym konturem. Wszyscy moi idole z punk rocka i hardcore, mieli takie tatuaże. To na pewno wpłynęło na upodobanie do tej estetyki.

Stara Baba Tattoo – DOMAN
I tak przyczyniłeś się do boomu na oldschool w Polsce.
Może wspólnie z Leszkiem wypchnęliśmy trochę tę stylistykę do przodu. Kiedy tutaj przyjechałem, kiedy ktoś mówił, że chce oldschoolową dziarkę, to najwyżej była to bila ósemka albo rzeczy, które w ogóle nie miały z tym stylem zbyt wiele wspólnego. No i po jakimś czasie rzeczywiście był boom, ale szybko się skończył. Teraz większość jara się tatuażami, które przypominają trochę tatuaże z więzienia a trochę ryciny, a do tego kropki, kropeczki. Najczęściej są to prace czarno-białe, często sam kontur.
Jeżeli chodzi określenie stylu mianem ‘oldschool’, to prawidłową jest nazwa ‘tatuaż tradycyjny’ od Western Traditional. W Stanach nawiązuje on do tamtejszego folkloru i kultury amerykańskiej, a jego początki datuje się na koniec XIX wieku. U nas, w Polsce, nadal jest czymś nowym. Ja tatuuję kilka lat i cały czas się uczę. Wiem jednak, że wiele jeszcze przede mną. Rzeczywiście, wychodzi na to, że należę do tej ‘pierwszej fali’. Warto jednak wspomnieć, że był tatuator, który dziarał tak wcześniej – Muras, który już od kilku lat pracuje w Niemczech.
Co tatuator może powiedzieć o człowieku, przez pryzmat jego tatuaży?
Na pewno sporo na temat jego gustu (śmiech). Po za tym dużo mówi o odporności na ból. Zabawnie patrzy się też na osoby, które mają wytatuowane dłonie i szyję, ale nic po za tym. Kiedyś tematem żartów było gdy ktoś tatuował się w widocznych miejscach – dłonie, szyja, nie mając wytatuowanej większości ciała. Na pierwszy rzut oka wyglądał jakby był cały opierdolony w dziarki, a potem ściągał bluzę, a tam pusto-bieda. Ja bardzo chętnie tatuuje te miejsca, ale nadal myślę, że to powinno się dziać na odwrót – robisz sobie je gdy już nie masz wolnego miejsca gdzie indziej.
Pewnie bez problemu potrafiłbyś wytypować najgłupszy tatuaż, w swojej karierze?
Oczywiście, Tomek Szkiela z zespołu The Stubs wytatuował sobie człowieka z dupą konia zamiast głowy, jedzącego loda.
Widziałem to, rzeczywiście całkiem głupi (śmiech).
Absolutnie, mieliśmy świetną zabawę przy jego robieniu (śmiech).
Tak naprawdę jednak, nigdy nie oceniam tatuaży, które ktoś chce robić. Uważam też, że wszystko wraca. Tribale z cieniami i napisy w gotyku to to wszystko wróci, zobaczysz, to jeszcze będzie (śmiech).
Ok, a czy jest coś, czego jeszcze nie tatuowałeś, a bardzo byś chciał?
Wciąż jest kilka klasyków, jak np. zrobić Rock of Ages, czyli postać kobiety klęczącej u podnóża krzyża, który wyłania się z morza. To nawiązanie do starej, chrześcijańskiej pieśni i tego, że marynarze pochłonięci przez morze nie mieli nagrobka. Inny to Rose of No Mans Land, nawiązujący do pielęgniarek na froncie podczas wojny. Myślę jednak, że te i inne jeszcze zrobię, przyjdzie z czasem. Teraz tatuuję więcej japońskich rzeczy i tu jest naprawdę dużo do odkrycia.
Ok, a co ze wzorem, którego nigdy byś nie wytatuował?
Nie tatuuję żadnych skrajnych treści… no chyba, że na czole (śmiech).
Zdarza się, że klient się targuje z ceną?
Niestety tak, jest to bardzo niezręczna sytuacja, dlatego zawsze ustalam na początku jakąś stawkę wyjściową. Przykre jest to, gdy jakiś znajomy się targuje szczególnie, że traktuje ich lepiej. Mam listę kilku osób, którym przez to już nie robię tatuaży, bo zawsze było jakieś kręcenie nosem. Jest też grono osób, którym wcale sie nie przelewa mimo to zawsze próbują mi wcisnąć więcej pieniędzy.

Stara Baba Tattoo – DOMAN
Zaczynałeś w Londynie, teraz tatuujesz w Polsce, jak się klaruje rodzimy biznes tattoo?
W Polsce nie ma żadnego zrzeszenia, cechu tatuatorów, więc w dużym stopniu jest to wolna amerykanka. Wydaję mi się, że salonów przybywa, a programy typu Miami Ink pomogły społeczeństwu bardziej zaakceptować tatuaże, pokazując, że to nie jest nic strasznego. Tutaj zaznaczę, że Warszawa jest znacznie bardziej postępowym miejscem niż reszta kraju. Kraków też jest dość kolorowy. Jest moda na bycie tatuatorem, byli dj’e, fotografowie a teraz to.
Opowiedz o kampanii społecznej, w której wziąłeś ostatnio udział.
Jakiś czas temu zostałem zapytany o wzięcie udziału w projekcie, zainicjowanym przez Pedagogium i agencję Isobar. Miałem pomóc zakryć nowymi tatuażami szpecące wzory, które osoby wytatuowały sobie w zakładach karnych i teraz, po wyjściu chciałyby się ich pozbyć. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, kto to będzie, ale pomyślałem, że to świetny pomysł. Pomaganie jest super, więc od razu się zgodziłem. Do studia przyszły dwie dziewczyny… i wiesz, ja kocham swoją pracę, ale czasem tak sobie myślę, że mam trzydzieści kilka lat, a zarabiam na życie rysując czaszki. Z jednej strony świetna sprawa, ale z drugiej, no to trochę niepoważne chyba (śmiech). Mówię o tym dlatego, bo tego dnia, kiedy przyszły do mnie te dziewczyny, szczerze poczułem, że robię coś ważnego. Coś totalnie ważnego dla tych dwóch osób. Rozmawialiśmy o ich przeszłości i fajnie nie bylo. Wiem, że jedna z nich długo męczyła się z tym co ma na ramieniu, kiedy zobaczyła nowy, skończony tatuaż była przeszczęśliwa. Długo potem to jeszcze we mnie siedziało. Ten dzień naprawdę miał znaczenie.
Kiedy nie tatuujesz, ćwiczysz boks i grasz w kapeli, kiedy Ty znajdujesz na to czas?
Jeżeli chodzi o boks, to jestem jeszcze amatorem. Potrzebowałem zbudować kondycję. Po za tym lepiej wiedzieć, jak się boksować… niż nie wiedzieć (śmiech). Jako dziecko byłem totalną fajtłapą, potykałem się o wszystko, w szkole na boisku zawsze byłem wybierany do drużyny jako jeden z ostatnich „dobra, no to chodź do nas” (śmiech). Teraz czuje się lepiej, sprawniej, no i mogę się sprawdzić.
Co do zespołu gram w kapeli „Cast in Iron”. Zgadaliśmy się w 2010 roku, chociaż chłopaków znam od lat. Dołączyłem jako najsłabsze ogniwo, bo każdy z nich zjadł już zęby na graniu, więc to dla mnie ogromny zaszczyt, że mogę z nimi coś robić. Zawsze żartuję, że jestem taką podziaraną małpą, która biega z mikrofonem z przodu i drze ryja. Czas na to jakoś znajduję. Wstaję rano, idę do pracy – sam albo z psem, robię swoje, wracam, ogarniam bałagan, który zrobiłem rano, pakuje się na trening, wracam z treningu, albo idę na próbę jak jest. Jak zostaje mi jeszcze chwila to oglądam z narzeczoną jakiś film lub rysuję, a potem kładę się spać. W ten sposób mija mi 5 dni, bo wiesz, ja mam takie normalne życie.
Sprawdź DOMANA na jego profilu FB i Insta.
More
From VICE
-
Screenshot: Jaw Drop Games -
Screenshot: TNK -
Screenshot: InEv Games -
(Photo by John Keeble/Getty Images)