Z pierwszą panną spotykałem się fazie gimbazy. Po szczeniacku byłem zakochany i wybierałem imiona dla dzieci, projektując się na przyszłość w jej kojących objęciach. To mnie jednak nie powstrzymało, by starszej siostrze koleżanki z klasy, w dniu jej 18-nastki nie wsadzić łapek w dekolt.
Starsza, pełniejsza, dojrzalsza. To była dobra impreza. Nie pamiętam, czy żałowałem. Tak się to zaczęło. Od tego dnia zdradzałem już każdą następną. Zwykle nie ponosząc żadnych konsekwencji. Czasem moralność owszem dawała po dupie i przecinałem tę kruchutką więź, ze szkodą dla siebie. Brnąć w dusznym związku mogłem dalej, wtedy i później. Co się jednak będę marnował.
Videos by VICE
Problem z wiernością dotyczy każdego. Idealne uczucie i pogoń za nim uwodzi od XIX wieku. Dziś takie opowieści stanowią rdzeń chick-flicków, z uporem maniaka powielając schemat utraty i odzyskania. Tak by się chciało. Osobiście nie lubię samotności i zdecydowanie preferuję długie związki. Towarzyszy mi jednak od młodzieńczości myśl-trucizna: „ta to już ostatnia cipa”. Niezdolny byłem się nigdy utrzymać w ryzach. I nie tylko ja przecież! Podług danych do zdrad przyznaje 30% sparowanych Polek, wśród polskich mężczyzn jeszcze więcej.
X. była moją licealną miłością. Łączące nas uczucie rodziło się w rytmie punka i ska, a tanie wino lało się strumieniami. Boleśnie na naszych relacjach odbiła się rozłąka, gdy wyprowadzaliśmy się do dwóch różnych miast w celu dalszej edukacji. W nowym mieście łatwo zerwać się z łańcucha, zwłaszcza gdy dłoń dzierżąca smycz znajduje się przeszło 200 km od ciebie. Niemal pierwszego dnia oczarowała mnie M., z którą upijałem się po parkach, spijając przy tym słowa i rozkosz z jej ust.
Potem D., miała fantastyczny biust. Choć X. majaczyła pod moimi powiekami — nie przejmowałem się nic. Pomijam te wszystkie, które nie miały imion, a jedynie smak. Podchodzisz, próbujesz i sięgasz po serwetkę.
Seryjna monogamia wyrosła na gruncie czystej relacji, tj. takiej, „która jest kontynuowana tak długo, jak długo przynosi obu stronom oczekiwaną satysfakcję”. W ujęciu Giddensa związek stanowi autonomiczną wartość. Zawierany jest dla poczucia obopólnego spełnienia. Pozbawiony oparcia w wartościach innych niż wygoda i komfort partnerów, podstawy ma wątłe. Opatrzony jest datą ważności. Gdy się przeterminuje, można się go po prostu pozbyć. Wyrzucić na śmietnik i wybrać z półki coś świeższego.
Pozostaje, to prawda, stara i dobra troska o bezpieczeństwo, ale owo poczucie pozostaje w sprzeczności z umiłowaną wolnością. To dylemat do codziennych rozstrzygnięć. Kto tchórz niech dba – ja nie będę się marnował.
Tak więc gdy pojawiła się Y., sprawy zaszły już za daleko. X. dość się nacierpiała i cienką nitkę relacji należało ostatecznie przeciąć. Po miesiącu (czy dwóch) grania na dwóch fortepianach, pojechałem się pożegnać. Gdy opowiedziawszy o wszystkich ekscesach, które miały dla niej stanowić odtrutkę i szczepionkę na podobne do mnie pająki, zaprosiła mnie do siebie. Oczy miała błyszczące i wilgotne. Na odchodne, zaraz po zapięciu paska, rzuciłem: „Nie wiem, którą z którą zdradziłem”. Poranne pociągi są puste.
Zawsze gdzie istnieje ktoś szczęśliwszy od Ciebie. Ktoś, kogo relacja jest bliższa doskonałości. Ktoś, z kim byłoby ci lepiej. Także (przede wszystkim?) pod względem fizycznym. Przymus dobrego seksu z wytryskiem na twarz i istną symfonią świństw –sen po pożywnej porcji pornografii.
Piszemy nie tylko o seksie. Polub fanpage VICE Polska, żeby być z nami na bieżąco
Jak łatwo się domyślić, z Y. miałem trudniej. Była blisko, 10 minut pieszo i jestem. W te klocki była świetna. Kotłowała się jak mokre marzenie nastolatka – ale to było za mało, to nie było to, nie było dość.
Nim się jednak obejrzałem, znów mailowałem z X. Krótkie spięcie. Łzy. „Co ona ma, czego ja nie mam?”. Już się nie przejmowałem. Naprawiłem błędną kalkulację i teraz Pana Boga złapałem z nogę. Miodowy miesiąc po powrocie trwał tydzień, może dwa. Jednak Y. nie zniknęła z mojego życia. O nie, moja ulubiona była została kryzysową narzeczoną. Znów dwa fortepiany. Na śniadanie brałem jedną, na kolację drugą. Byłem spełniony.
Wyjściem pośrednim jest zdrada zgodna z zalecaną przez psychologów ewolucyjnych „strategią mieszaną”. Faworyzowane są te samce, które potrafią zwodzić samice, a przy okazji płodzić potomków na prawo i lewo. W idealnym układzie łożyłby na nie jakiś mniej ogarnięty jeleń. Z czysto ludzkiego punktu widzenia, powodów do zdrady może być masa, by wymienić tylko: lęk przed zobowiązaniami (casus Piotrusiów Panów), słabość woli, brak moralnych zahamowań czy słabość charakteru uniemożliwiająca zerwanie. Zwłaszcza ten ostatni przypadek jest paradny.
Zdradzam i chcę zostać przyłapany – to ci, co nie czyszczą historii w przeglądarkach i mają tylko jeden telefon na abonament. Wiadomo, że trzeba mieć dwa. Jeden (na kartę) tylko dla tej drugiej.
Układ zaczynał ciążyć. Jedna kąpała się już w wannie. Druga mówiła „tęsknię” na Skype. Za dużo mnie to kosztowało. W końcu X. przejrzała mi Facebooka. Było mi smutno. Wiedziałem, że coś się skończyło.
Z Y. grałem jeszcze lata, przeplatając ją z innymi, zawsze jednak mając ją przy sobie. Nie cierpiała roli kryzysowej narzeczonej. Nie umiałem jej nic więcej zaproponować. Podobnie jak T., S. i innym inicjałom.
Czy w tak nakreślonej ramie, jest jeszcze miejsce na ładny obrazek? Na taki, na którym słodkie króliczki są sobie wierne jak psy, a w nocy nikt nie wyje do księżyca. Gdzie spijaniu z dziubków nie ma końca. Słyszałem ostatnio: pokaż mi najpiękniejszą w świecie laskę, a wskażę ci kolesia, któremu znudziło się ją ruchać. Może płynne związki powinny ulec redefinicji?
Dane wskazują, że to nie kwestia dojrzałości. Raczej zniechęcenia. Nie wiem. To nie było poradnictwo. Po prawie trzech latach znów wróciłem do X. Dalej mieszka daleko. Teraz pijemy tequilę.